fbpx

Leśniczy Jan

Deszczowa i smutna jesień tego roku dawała się Janowi we znaki. Lato minęło szybko i teraz już tylko studenci organizowali imprezy w leśniczówce. Jan kończył objazd swojego rewiru. Duszkiem przełknął mętnego bimbru z dna piersiówki. Był gorzki, ale jednocześnie słodkawy, swojska produkcja. Leśniczy uwielbiał lokalne produkty. Kiedyś młody z zapałem, obecnie podstarzały, z dużym brzuchem i wąsem, był zgorzkniały życiem.

— Ile to czasu minęło? Będzie ze trzy lata? — zamyślił się Jan.

Jego wysłużony tarpan stał nad brzegiem jeziora. Wsiadł, odpalił i zawrócił w kierunku leśniczówki. Zawsze jeździł po pijaku, bo i tak nikt nie mógł go skontrolować.

Nie ujechał daleko. Na skraju przecinki usłyszał głośny grzmot.

— Będzie burza — pomyślał.

Huk się powtórzył i jeszcze raz i jeszcze. To nie była burza.

— Cholera, studenci urządzili sobie pokaz fajerwerków? — zastanowił się Jan.

Ta hałastra dawała się mu we znaki, ale musiał jakoś zarabiać na życie. Wynajmował pokoje w leśniczówce znajdującej się nad pięknym jeziorem. W sezonie nie narzekał na brak chętnych, ale teraz była jesień i tylko imprezowa młodzież przyjeżdżała się zabawić.

Skręcił w kierunku skąd dobiegały pomruki. Wiedział gdzie jechać. Nad brzegiem jeziora znajdowała się stary kościółek. Zbliżał się szybko, hałas narastał, dało się słyszeć wycie. Było w tym coś dziwnego.

Wjechał na polanę, potężny pies wskoczyło mu na maskę. Słychać było wrzaski, zawodzenie, skowyt. Wokół biegały zwierzęta nie z tego świata. Z krypty wybiegł przerażony młody chłopak, za nim wyskoczyła dziwna postać. Poruszała się na dwóch nogach jak człowiek, ale wyglądem przypominała wilka.

— Ratunku! — młodzieniec krzyczał i biegł w kierunku Jana.

Wilk był już blisko, wydawał z siebie nieludzki skowyt, jego kły lśniły. Leśniczy od razu wytrzeźwiał, odruchowo chwycił za strzelbę. Wilk skoczył, Jan wypalił z dwururki.

Chlusnęła krew, wilkołak zawył, zatoczył się i padł na ziemię.

Jeszcze żył.

Z kruchty wyskoczyły dwie podobne istoty. Ich wilcze pyski, skąpane we krwi, szczerzyły kły i przeraźliwie wyły.

Jan chwycił przerażonego chłopaka i wrzucił do samochodu. Tarpan zarzęził. Stwory wskoczyły na maskę, uderzyły w szybę. Pękła od razu.

— Co za silne bydlaki – pomyślał Jan.

Ruszył, musiał zawrócić na polance. Widział inne dziwne maszkary, lisy z wielkimi zębami.

— O Jezu! — krzyknął. Zobaczył ludzkie ciało. Rozszarpane flaki wypływały na piasek. Nigdy nic takiego nie widział.

Dodał gazu, wilki spadły. Jeden wpadł pod koła, zaskowyczał. Tarpan nabierał prędkości.

— Musimy wrócić! — Chłopak próbował wysiadać.

— Co? Gdzie? — Jan chwycił go i przytrzymał na siedzeniu.

— Musimy wrócić! Tam została moja młodsza siostra.

— Pieprzę to. Na pewno nie żyje. Co to w ogóle było?

— Nie mów tak, Julia ma dopiero siedemnaście lat. — głos mu się łamał.

— Co to było? — nie odpuszczał Jan.

— Znaleźliśmy starą księgę, opisywała pogańskie obrządki. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle pojawiły się te stwory.

— Co ty gadasz? Cholera!

— Zatrzymaj się! Ja muszę wrócić po siostrę! — krzyknął student. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Wysoki, szczupły o niewinnej urodzie, mógł podobać się kobietom.

— Poczekaj, stój. — Chwycił go za kurtkę. — Na skraju lasu mieszka babka, wieszczka, nazywają ją czarownicą. Ona będzie wiedziała, co to wylazło.

Wjechali na podwórko, było na nim pełno rupieci. W sieni starej chałupy krytej strzechą klęczała babka i coś wykrzykiwała.

— Ona już wie. Tylko skąd? — pomyślał Jan.

Obydwaj szybko wysiedli z tarpana. Dwa wielkie psy wyskoczyły zza stodoły i zaczęły ujadać. Babka wstała z kolan i przywołała je do siebie. Natychmiast umilkły i legły obok jej nóg.

— Co żeście uczynili? — zaskrzypiała staruszka.

— Tam jest moja siostra, Julia — powiedział cicho, ze łzami w oczach student.

— Co żeście odczyniali, chłopcze? Jakiego zaklęcia użyliście?

— To była księga obrządków słowiańskich. Zaklęcie miały przywołać wampierza. W domu nic się nie działo. Poszukaliśmy starego kościoła, ten nad jeziorem wyglądał staro.

— Do licha, synku. Ten kościół pobudowali na spalonej świątyni pogańskiej. Moja babka tam często odprawiała obrządki.

— Czy moja siostra żyje? Jak można ją uratować?

Babka zamamrotała, weszła do środka domu. Obydwaj zrobili krok w kierunki drzwi. Psy zawarczały, cofnęli się.

Wyszła, trzymając garść czosnku i cebuli. W ręku miała dziwnie zaostrzone kołki.

— Musicie to zjeść, wampierza tego nienawidzą. Możesz go zabić tymi kołkami, osinowe, jeszcze po babce. Możecie je też odstraszyć, wbijając nóż w jego cień. Musicie spalić kaplicę, przez nią przechodzą stwory do naszego świata. Spieszcie się!

— Janie — kontynuowała — czy pamiętasz co stało się Twojej żonie?

— Co? — pytanie zaskoczyło leśniczego — O co Ci chodzi? Emilia została zamordowana nad jeziorem.

— Janie, to ta sama siła nieczysta. — próbowała go ostrzec staruszka.

Jan nie słuchał, zebrał kołki i wrzucił do samochodu.

— Czy moja siostra żyje? — Niemalże rozpłakał się młody chłopak.

Wsiedli do tarpana, zazgrzytał i zapalił.

— Twojej siostry nie można już uratować — wyszeptała stara kobieta, kiedy odjechali.

Wjechali na polankę przed starą świątynią. Wiał lekki jesienny wiatr znad jeziora, czuć było chłód. Pojawiła się mgła. Nic nie było słychać, zupełnie cisza. Wokół nikogo, żadnych ciał, jakby się nic tutaj nie wydarzyło.

Światła w tarpanie oświetlały wejście do kruchty. W środku panował półmrok. Czuć było dziwny zapach, stęchlizny i spalonych włosów. Kapliczka była drewniana, niewielka, nie zwracali uwagi na piękne zdobienia, malowidła z biblijnych scen.

Przed ołtarzem stała dziewczyna. Biała sukienka wyraźnie odcinała się od ciemnych ścian kaplicy. Pobiegli w jej kierunku. Nie wyglądała nawet na szesnaście lat. Ładna, smukła blondynka, stała nieruchomo. Od razu można było zobaczyć uderzające podobieństwo do starszego brata.

— Uciekaj stąd! — krzyknął leśniczy, podbiegając pierwszy.

Julia podniosła wzrok. Jej błękitne oczy lśniły. W ręku trzymała wielki nóż.

Zamachnęła się i szybkim ruchem poderżnęła gardło Janowi. Krew trysnęła z szyi i pulsacyjnie strzelała, plamiąc na czerwono białą sukienkę dziewczyny. Nóż upadł.

Jan chwycił się za szyje, wyczuł ciepło. Nie czuł bólu. Zdał sobie sprawę, że umiera. Oczy wyrażały zdumienie, ale i ulgę. Pomyślał o żonie, czy też tak umierała, po cichu i bez bólu? Jego życie skończyło się. Upadł.

— Coś Ty zrobiła?! — wyszeptał osłupiały student.

Julia spojrzała na niego dzikim wzrokiem i zrobiła krok w jego kierunku…