***
***
Alarm wyje. Zrywam się z miejsca. Na monitorze miga komunikat: „Intruz zlokalizowany w bootsektorze”. Sprawdzam broń, kiwam ręką na Dosa i biegnę w kierunku zainfekowanego sektora. Dos jest tuż za mną. Mój osobisty asystent przeładowuje broń i jest gotowy do ataku. Po siedmiu dniach oblężenia systemu jestem przyzwyczajony do ciągłych alarmów. Nie ma nad czym zastanawiać się, trzeba działać.
Wpadam w korytarz bootsektora i widzę młodego bota. Program nie jest duży, ale jego złośliwość przyprawia o dreszcze.
– Możemy złapać go do testów? – pytam Dosa i wyciągam miernik złożoności obliczeniowej algorytmów.
– Nie będzie łatwo, to szybki moduł – odpowiada i cicho skrada się z mojej lewej – trzeba będzie go podejść sposobem. To mało inteligentna istota i można ją zwabić w zasadzkę, ale trzeba uważać, bo jest płochliwa.
Robię jeszcze dwa kroki. Bot rozgląda się i zrywa do ucieczki. Nie ma czasu na zastawianie pułapki. Wyskakuję zza zasłony i strzelam. Seria z mojej giwery rozrywa poszycie sektora. Następuje dekompresja i powietrze ucieka ze świstem, wysysając kawałki ścian.
Dos strzela trzy razy. Chybia.
Bot ucieka.
– Kurwa mać, co jest? – Patrzę z ukosa na kompana i z niedowierzaniem kręcę głową. – Znów wyrzuty sumienia?
– Przepraszam. – Wbija oczy w podłogę.
– Masz za co. Teraz dostaniemy opierdol za twoje miękkie serce.
Czuję wibracje transmitera. Nawet bez spoglądania na ekran wiem, kto to. Komunikat „Natychmiast stawić się u mnie” nie pozostawia wątpliwości, co nas czeka.
***
Po akcji udajemy się z Dosem do jednostki centralnej i wchodzimy do głównego procesora.
Obydwaj stoimy na baczność, gdy dowódca przerzuca dokumenty. Pokój o grafitowych ścianach wyposażony jest tylko w szklane biurko i krzesło zajmowane przez barczystego drągala o posturze Herkulesa.
– No i co ja mam z wami zrobić, kapralu Lin? – zapytał bez podnoszenia wzroku znad papierów. – Znów spieprzyliście, co?
– Tak jest, sierżancie! – regulaminowo przytaknąłem.
– Nie radzicie sobie na polu walki, co? – Zamknął teczkę, wstał i powiódł groźnym spojrzeniem. – A może lepiej odnajdziecie się w czyszczeniu dysku twardego, co?
– Tak jest, sierżancie! – starałem się, żeby brzmiało to jak „pocałuj mnie w dupę, dupku”, ale nie wiem, czy mi wyszło.
Podszedł do mnie i zaczął uporczywie przyglądać się. Zbliżył się tak blisko, że widziałem odbicie mojej twarzy w jego zielonych oczach.
– Już wiem. – Obrócił się na pięcie i wbił wzrok w Dosa. – Potrzebujecie wsparcia. Przydzielę waszej dwójce pomoc.
Przystąpił do drzwi i otworzył je gwałtownie. Stała za nimi chyba dziewczyna. Chyba, bo miała męską fryzurę, lecz jej kasztanowe włosy połyskiwały złotem. Ubrana była w wojskowe moro, jednak spod bluzy sterczały piersi – wyraźnie zarysowane i zaokrąglone. Wielkie niebieskie oczy dodawały delikatności jej urodzie.
Sierżant zdawał się nie zauważać mojego zdziwienia, tylko ona spojrzała na mnie zdegustowana. Jasna cholera, po chwili dopiero skojarzyłem, że cały czas gapię się na jej biust. Podniosłem wzrok wyżej.
– Ale… – zacząłem.
– Nie ma żadnego ale. – Uciął mi i trzasnął drzwiami. – To jest podchorąży AntyVir. Będziecie w jednym zespole. Odmaszerować!
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, jednak palec wskazujący skierował mnie ku drzwiom.
Szybkim krokiem wracałem do koszar. Drobna kobieta starała się dorównać mi kroku.
– Jestem AntyVir – zaczęła – skoro będziemy razem pracować, to może jednak zaczniemy ze sobą rozmawiać? Jestem po szkole oficerskiej i miałam doskonałe wyniki.
Przyspieszyłem, a ona zrównała się z Dosem.
– Jakich sposobów używacie do łapania botów? – zagadała do mojego towarzysza.
Ten nie znał się zupełnie na konwenansach damsko-męsko-wojskowych i grzecznie odpowiedział.
– Używamy łapek protonowych oraz działek ręcznych.
– Uła – zagwizdała i cmoknęła – to strasznie przestarzałe metody. Teraz używa się skanerów heurystycznych i wabików interpolowanych.
– No tak, ale Lin uważa, że lepiej działają metody konwencjonalne.
Nie zwalniając kroku, spojrzałem się na niego spod oka. Nie wychwycił spojrzenia i gadał dalej.
– Według Lina siła ognia jest najważniejsza. Dlatego mamy też granatnik i blaster.
– Ach tak, stąd pewnie zniszczenia, jakie powstały po waszej ostatniej akcji – wręcz słyszałem szyderstwo w jej głosie . Pewnie jeszcze uśmiechała się bezczelnie. – Ale skoro jestem w waszym zespole, to pomogę wam nauczyć się czegoś nowego i będziecie mogli wasze staroświeckie metody odwiesić na kołek.
Zatrzymałem się w miejscu, aż obydwoje wpadli na mnie z rozpędu.
– Odwiesić na kołek? – patrzyłem na nią z wysoka, była co najmniej pół metra niższa i sięgała mi ledwo powyżej pasa. – Słuchaj kujonie ze szkoły, bo nie powtórzę drugi raz. Idź do biblioteki pouczyć się i zostaw męskie sprawy mężczyznom!
Odwróciłem się i ruszyłem przed siebie. Ona stała w miejscu cała czerwona z zaciśniętymi piąstkami. Dos nie wiedział, co zrobić – iść za mną czy zostać. Nie interesowało mnie to już. Poszedłem dalej.
***
Wieczorem byłem umówiony w kantynie na wódkę. Musiałem zresetować się, bo ostatnie wydarzenia rozstroiły moje nerwy. Pchnąłem metalowe drzwi i znalazłem się w innym świecie. Nagie panny tańczyły na rurach, alkohol lał się strumieniami, a przez ostrą muzykę przebijały krzyki pijanych kolegów.
Przez podchmielony tłum torowałem sobie drogę do stolika, gdzie kelnerka z dużym biustem podała mi setkę i odeszła ze słodkim uśmiechem. Duszkiem wychyliłem i zanim oddaliła się, krzyknąłem po następną kolejkę.
— Co tam u was? — przywitałem się z kolegami. Moje bratnie dusze – Mak, Win i Sap, to starzy twardziele zaprawieni w bojach, z którymi nie jeden raz wygrywało się wojenki i obrywało po pysku.
— Cześć Lin, spóźniłeś się. Stawiasz karniaka. — Wielka pięść Maka gruchnęła mnie w ramię na przywitanie.
— A ja słyszałem, że niedzielną szkółkę dla małych dziewczynek prowadzisz — szydził Sap.
— I że rozjebałeś dzisiaj kawał ściany sektora — dodał Win.
— Walcie się i polejcie — skwitowałem ich docinki.
Wieczór mijał na świńskich żartach i wspominkach. Biuściaste kelnerki polewały wódkę w ilościach potrzebnych do utraty świadomości w szybkim czasie.
— Idę się odlać — oznajmiłem po kolejnej kolejce. Wstałem, a świat zawirował. Na szczęście Mak podtrzymał mnie i skierował we właściwą stronę. — Kurwa, dzięki ci przyjacielu.
Obijając się o ludzi i wylewając im drinki, trzymałem kierunek na kibel. Kątem oka wyłowiłem kogoś i stwierdziłem, że jednak dzisiaj będzie picie do odcięcia. AntyVir siedziała w rogu sali z trzema innymi dziewczynami. Spotkanie wzorowych uczennic, czy co? Kantyna to nie biblioteka.
Podryfowałem w kierunku czerwonych drzwi z zabawnym napisem „WiCek”. W ubikacji musiałem ominąć ogonek, przesunąłem kilku facetów czekających na swoją kolej i w końcu mogłem uwolnić sikawkę z gaci. Uff, co za ulga.
Powrót był trudniejszy, ale z grubsza droga zgadzała się. Szedłem dziarsko, a przynajmniej tak mi się wydawało. No i równie dziarsko wpadłem na stolik, przy którym siedziała Drużyna A. Zrobiłem to tak niefortunnie, że potrąciłem jednego drągala, który wylał setkę na swego kompana. Chyba zrobiłem to niechcący. A może i nie.
— Kurwa, jak łazisz debilu?! — bluźnił pierwszy.
— Toż to ta pizda Lin — rozpoznał mnie drugi — pierdoła z Delta Force, co rozjebała dzisiaj kawał bootsektora.
Kretyńskie towarzystwo roześmiało się jak z najlepszego kawału. I to byłoby miłe zakończenie. Jednak coś mnie podkusiło, żeby im obić mordy i to wszystkim na raz, pomimo że było ich sześciu.
Pierwszego chwyciłem i czołem rozbiłem nos. Z impetem potłukł wszystko, co stało na stole. Szkło poleciało na wszystkie strony. Zawartość rozbryzgała się w pizdu na drugiego, którego właśnie trzasnąłem pięścią w twarz. Nienaturalnie wygięty nos rzygnął krwią, zalewając rozbawione towarzystwo. Uśmiech zszedł im z twarzy jak ręką odjął i natychmiast dostałem butelką w głowę. Flaszka rozprysła się, a wódka zalała mi ubranie. Od alkoholu zapiekła rozcięta skóra.
Nagle wszystko ucichło, ruch zamarł i usłyszałem piskliwe krzyki.
— Proszę się uspokoić! — to krzyczała AntyVir.
Scena wyglądała przekomicznie. Krew ciekła mi strużką ze skroni, dwóch nieprzytomnych leżało pod stołem, a pozostała czwórka, z szeroko otwartymi oczami i gotowa do dalszej bitki, zastygła w pozie bezbrzeżnego zdumienia – co ta mała dziewczynka krzyczy i czego tu chce?
— Proszę się nie bić! Kapralu Lin, mamy wezwanie, musimy iść.
Czterech olbrzymów ryknęło śmiechem.
— O kurwa, Lin. Córeczka każe ci iść do łóżeczka? Czy może zostałeś przedszkolanką?
Nie czekając na kolejne obelgi, zasunąłem trzeciemu w zęby, a czwarty już miał dostać nogą z półobrotu, gdy wykonałem pokazowy piruet, ślizgając się na krwi pierwszego. Zanim zdążyłem podnieść się, poczułem potężnego kopniaka spadającego na mą twarz. Wytrzeźwiałem w oka mgnieniu.
Nic to nie pomogło, bo po chwili okładali mnie i zadawali ciosy, które nie pozwoliły mi stanąć na nogi. Dwa trafienia wojskowym butem pod żebra pozbawiły mnie tchu. Ostatkiem woli poderwałem się i zawyłem wściekle jak tur. Bez celowania trzasnąłem pięścią czwartego, ale w tym samym momencie ktoś wskoczył mi na plecy, próbując z powrotem sprowadzić do parteru. Walnąłem go łokciem w splot i trzasnąłem tyłem głowy w jego gębę, aż poczułem jego zęby na czaszce. Wydarł mordę. Klął, sepleniąc się przy tym, więc już nie musiałem sprawdzać efektu uderzenia. Szósty, wielki jak ja, bez finezji i ceregieli poderwał krzesło i zdzielił mnie. Światło mi na chwilę zgasło. Poczułem strzał jak z armaty walący mnie najpierw w żołądek, a gdy zgiąłem się, wielkolud poprawił mi kolanem w twarz, co ponownie mnie wyprostowało.
Już widziałem kolejny lewy prosty skierowany na moją szczękę, gdy nagle szóstemu oczy wyszły z orbit. Olbrzym zesztywniał, a po chwili zadygotał i padł mi prosto pod nogi. Za nim stała AntyVir z paralizatorem.
W tym czasie czwarty otrząsnął się i bezpardonowo zamierzył się na dziewczynę. Uchyliła się zwinnie, a gdy jej przeciwnik siłą rozpędu stracił równowagę, ona, jakby od niechcenia, pchnęła go i poleciał przewracając się o krzesła. Padł tak, że tylko nogi zostały mu w górze.
Podniosłem się, gdy nagle spod stołu wygramolił się pierwszy. Już go miałem trzasnąć w pysk, ale on zamachnął się na AntyVir, która wykonała delikatny unik. Drab zatoczył się, a dziewczyna kolanem walnęła go prosto między nogi. Dostał z taką siłą, że aż podskoczył. Efekt był piorunujący – z wielkim bólem, bez najmniejszego odgłosu, osunął się na ziemię.
AntyVir skierowała się w moją stronę. Wkurzyła mnie jak cholera.
— Co się wtrącasz? Czy ja potrzebuję… — nie dokończyłem, bo bezczelnie przyłożyła mi paralizator do brzucha i mnie poraziła. Poczułem woń pieczonego kurczaka i ujrzałem zabrudzoną podłogę zbliżającą się z dużą prędkością. Potem zapadła ciemność.
***
Wyczułem wstrząsy i przeogromne pragnienie. Polizałem wargi. Były spierzchnięte i spuchnięte. Jeszcze mocniej zapragnąłem przepłukać gardło. Otworzyłem oczy i od razu poznałem, gdzie właśnie jestem. Nie pierwszy to już raz, gdy budziłem się w myśliwcu Xerox. Służył siłom specjalnym do tajnych zadań, stąd szybko uznałem, że lecę na misję. Dziwny zapach dotarł do mych nozdrzy. Normalne na pokładzie statku tego rodzaju śmierdzi męskim potem i skarpetami, a tutaj pachniało lawendą. O cholera, mam nadzieję, że to nie to, o czym pomyślałem. Przypomniały mi się ostatnie sekundy nocy i moje przeczucie zmaterializowało się.
— Obudziłeś się? — to jednak była ona, AntyVir. — Może chciałbyś się napić?
Chyba mnie skręci, jak odezwę się do niej, lecz nie dam rady jej odmówić.
— Tak.
— Nie słyszę!
No, tak wrednej istoty to jeszcze nie spotkałem. Żeby z taką premedytacją znęcać się nade mną, to tylko kobiety potrafią.
— Pić! Proszę. — To ostatnie ledwo przeszło mi przez zaschnięte gardło.
— Weź sobie sam! Nie łudź się, że będę ci usługiwać. Dobrze wiem, co o mnie myślisz. Nie pierwszyzna to dla mnie, gdy mężczyzna sądzi, że drobna kobieta mu nie dorówna. A ja wcale nie chcę ci dorównać. Ja wiem, że jestem więcej warta. Twoje zachowanie nie odbiega od tego, do jakiego przywykłam podczas akademii wojskowej. Wy, duzi chłopcy, tylko udajecie twardych, a jesteście delikatni jak skorupka jajka. Pękacie przy drobnych problemach. Spójrz na siebie – góra mięsa z podbitym okiem, rozwaloną głową, skomlący o wodę, bo sam nie jesteś w stanie ruszyć się. Przedstawiasz żałosny widok.
Ożeż ty, cholerna moralizatorka się znalazła. Panna perfekcyjna, co na każdym kroku musi udowadniać, że ma jaja zamiast cipki. Nie będę się jej prosił.
Zerwałem się z pryczy. Świat zawirował i w głowie zahuczały trąby. Natychmiast usiadłem z powrotem. Teraz przeklęta wódka się na mnie mści. Co za pechowy zbieg okoliczności, niesprzyjająca kumulacja kaca i tej cynicznej dziewuchy.
Czuję się, jakbym był za coś karany lub znalazł się w piekle. Nie dam sprowokować się smarkuli i sam sobie poradzę. Xerox to nieduży statek, więc zdołam dotrzeć do wody.
— Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? Po co się do mnie tak przyczepiłaś? — po napiciu się, odzyskałem werwę i głos. — Gdzie w ogóle lecimy?
Autopilot bezbłędnie omijał dryfujące asteroidy, więc AntyVir odwróciła się do mnie i spojrzała karcącym wzrokiem.
— Zacznijmy od początku. Sam wiesz, że twoje obecne notowania u sierżanta są, delikatnie mówiąc, marne. No już, już. Nie przerywaj mi — zareagowała na moje warknięcie. — Nie masz za co obrażać się. Bądź dzielnym chłopcem i nie strzelaj fochów.
— Do kogo te smutne gadki. Ja już wiem, czego ty chcesz. Znam ja takie napalone lalunie. Nasłuchałaś się dziwnych opowieści o mnie. Nie zaprzeczę, że są prawdziwe. Mam maczugę po kolana i żadna panna jeszcze nie odeszła niezadowolona. Ty nawet nie jesteś w moim typie. No, po prostu, nie masz u mnie żadnych szans. Nie licz na żadne bzykanko.
To jej powiedziałem. Jej mina świadczyła o tym, że zamurowało ją i miałem rację. Niech małolata wie, że ją przejrzałem.
— Jesteś głupi i ślepy — odpowiedziała po chwili osłupienia — co za tępak z ciebie. O boże jedyny, co mnie podkusiło? Dlaczego właśnie mnie to musiało spotkać? Wstyd i żenada!
Odwróciła się w kierunku komputera.
— No widzisz, czyli jednak zgadłem. Młoda siksa chciała się załapać na dobry seks z weteranem, co? — Usiadłem na drugim siedzeniu. — Ale jednak…
— Zamknij się, debilu! — odwróciła się ze łzami w oczach — jesteś kretynem bez serca.
Zerwała się z fotela i wybiegła z kabiny. Trochę chyba przesadziłem z tymi uwagami. Jednak każda kobieta jest wrażliwa na krytykę własnej urody. Jak przyjdzie, to podreperuję jej samoocenę. Pochwalę kształtny tyłeczek i powinna być zadowolona.
Usłyszałem rozmowę, co znaczyło, że na statku nie jesteśmy tylko we dwoje. Spojrzałem na mapę autopilota. Zmierzaliśmy ku nieznanemu mi podzespołowi w galaktyce komputera. Zostały jeszcze trzy godziny lotu, więc mogłem napić się czegoś dla kurażu, na kaca.
Wszedłem do pomieszczenia pełniącego funkcję kuchni i pokoju w jednym. Ojej, co za miłe zaskoczenie. Za stołem siedziała ponętna brunetka i konwersowała z Dosem. Ten statek jest pełen niespodzianek.
— Cześć, jestem Lin — podałem rękę ślicznotce. Była młoda o śniadej cerze i brązowych oczach. Głęboko rozpięty kombinezon ukazywał dwie złączone półkule.
— Cześć, jestem Eset — odrzekła aksamitnym głosem.
— A co robisz na pokładzie tego myśliwca? — uśmiechnąłem się do niej. — Mam ochotę przepłukać gardło. Napijesz się ze mną?
— Kawy? Czy może jednak masz coś lepszego? — uśmiechnęła się i puściła do mnie oczko.
O, czuję, że dziewczyna jest w moim typie i będzie można z nią skumać się.
— Kawę zostawmy na później. Ja napiję się wódki, ale tobie mogę zaproponować piwo lub whisky. Nic innego nie uchowało się na tym statku.
— Może być whisky.
— No, widzę, że się dogadamy.
Nalałem sobie pełen kieliszek, a Eset podałem szklankę bursztynowego napoju.
— Chciałem zaznaczyć, że znajdujemy się na jednostce, gdzie zabronione jest spożywanie alkoholu — wtrącił się Dos ze swoją polityczną poprawnością.
— A co ty tam wiesz o piciu? Jesteś androidem i nigdy nic nie pijesz. Więc przestań nudzić, albo lepiej idź i zobacz, czy AntyVir już przestała beczeć.
Dos jak zwykle posłusznie wstał i wyszedł. Mogłem kontynuować dobrze zapowiadającą się znajomość.
— No to wracając do ciebie… — jednym haustem przechyliłem kielonka. Gorzałka była wyraźnie ciepła i zapiekła w gardło. — Co sprowadza tak ładną kobietę na ten myśliwiec? Wiesz może coś więcej niż ja? Dla mnie panna AntyVir była tajemnicza.
— Sierżancie Lin…
— Dla ciebie Lin.
— Lin, nie dziwię się, że nic nie wiesz o wielkiej ofensywie na kwaterę główną wirusa AI-Siri. Musiałyśmy prosić twoich trzech kolegów, żeby pomogli wnieść Cię do statku.
— Cholera. Nie będę miał życia. Czy chłopaki widzieli, jak ta siksa mnie załatwiła paralizatorem?
— Tego nie wiem, ale widzieli, jak AntyVir układa cię na łóżku i przykrywa kocem. Będziesz miał przekichane — uśmiechnęła się uroczo. — Co do misji, to naszym celem jest pamięć chroniona. Lecimy tam, bo wywiad odnalazł ślad prowadzący za AI-Siri.
— Oho, panny z wywiadu. Od razu mi tu śmierdziało podstępem. Jedna drobna i malutka obala dwóch wielkich chłopów. Druga ładna jak słonko o wschodzie.
— To miał być komplement?
— Potraktuj to, jak chcesz. Też jesteś groźna jak ta złośnica, co poryczała się przed chwilą?
— Nawet groźniejsza — zacisnęła usta — ja nigdy nie płaczę.
— Bo w kwestii urody nie ma co Ci zarzucić. Nie tak jak tamtej chłopczycy — zaśmiałem się.
— Jesteś okrutny.
Wstałem od stołu.
— Masz pustą szklankę. Dolać ci?
— Dolej.
— No widzę, że w tym wywiadzie nauczyli was pić.
— Uczyli mnie też, jak postępować z takimi twardzielami jak ty.
— Tak? Wpoili wam, że trzeba takich jak ja potraktować paralizatorem i zaciągnąć na statek. Potem zrobi, co zechcecie?
Nalałam sobie wódki, a jej whisky. Dodałem lodu. Upiła łyk i głośno wypuściła powietrze. Delikatny rumieniec wystąpił na jej policzkach. Jednak w wywiadzie nie można przeszkolić jak pić, żeby się nie upić.
— No chyba nie dasz się prosić? Pomożesz nam, bezbronnym kobietom?
— Zapewne czytałaś moje akta. — Machnąłem ręka, bo pokiwała przecząco głową. — Było tam napisane, że mam słabość do ładnych i młodych kobiet? To dlatego wysłano cię na tę akcję?
— O, no widzę, że doświadczenie przez ciebie przemawia. — Upiła małego łyka. — Nie dasz się przechytrzyć, co?
Odsunęła szklankę i położyła dłoń na mojej dłoni. Miała taką aksamitną skórę, że aż ciarki przeszły mi po karku. Cholera, jak mnie łatwo podejść. Wystarczy, że jakaś ładna laska napije się ze mną wódki, pokaże swoje sterczące cycuszki i pogłaszcze po ręce. W wywiadzie to mają łatwą robotę.
— No, no, moja panno. Nie ze mną takie numery — udałem niewzruszonego — na żadne akcje agencji nie wybieram się. Już nie raz wpakowaliście mnie na minę.
Ostatkiem woli podniosłem się zza stołu. Odłożyłem pusty kieliszek i wyszedłem. Gdyby tylko powiedziała słowo lub uchyliła rąbka dekoltu, to nie byłbym taki hardy. Stanowczo muszę popracować nad silną wolą. Może się w końcu ustatkuję. Nie mogę ciągle uganiać się za jakimiś młodymi laleczkami.
Wszedłem do sterówki. Na fotelu przy kokpicie siedziała AntyVir. Spojrzała na mnie i już miałem wyjść, gdy zagadała.
— Zostań. Musimy porozmawiać.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Nie mówiła głosem małej, skrzywdzonej dziewczynki.
— Porzućmy sentymenty — powiedziała, patrząc mi w oczy. — Dobrze wiesz, po co lecimy i dlaczego to właśnie ty zostałeś wytypowany do tej akcji. Jesteś najlepszym rębajłą w komputerze. Przeżyłeś niejedną taką akcję. I jesteś nam potrzebny.
— A jeśli się nie zgodzę? Wrócimy, jakby nic się nie stało?
— Nie wrócimy. — Spuściła głowę. — Mam coś dla ciebie.
Podniosła się, otworzyła szafkę i wyjęła z niej akta. Rzuciła je na stół.
— Co to? — nie ukrywając, lekko zdziwiłem się. Nie byłem czysty jak łza. Wywiad mógł mnie łatwo szantażować. Zaciekawiło mnie, co to jest.
— Nie chciałam tego robić — odpowiedziała po chwili, nie patrząc mi w oczy — ale nie dałeś mi wyboru.
Otworzyłem teczkę i zobaczyłem fotografie kobiety. Znałem ją doskonale. Dawne dzieje.
— Nie rozumiem. Ona nie żyje.
— Tak? Widziałeś ciało? Byłeś na pogrzebie i stałeś przy trumnie?
— Grubo pogrywasz. Uważaj na ogień, bo się sparzysz.
— To nie wszystko — wbiła wzrok we mnie — ona żyje i przebywa w pamięci chronionej.
Musiałem usiąść. Norton, bo to ona była na zdjęciach, była moją dawną miłością. Jednak pewnego dnia, dwadzieścia pięć lat temu, wyszła i nie wróciła. Pracowała w wywiadzie i często wyjeżdżała, jak to mówiła, w celu zbadania terenu. Wiedziałem, że nie są to tylko obserwacje. Wielokrotnie wracała skrajnie wyczerpana i poobijana. Nigdy nie chciała rozmawiać o pracy.
Tego dnia, gdy nie wróciła, zawalił się mój świat. Próbowałem dowiedzieć się, co się stało, lecz wszyscy nabrali wody w usta. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać i wszędzie zderzałem się ze zmową milczenia. Szukałem jej, ale nigdzie nie było po niej śladu. Poddałem się po kilku latach.
A teraz ta gówniara próbuje mnie szantażować. Nawet nie wiem, czy mnie nie oszukuje.
— Została uwięziona, gdy rozpracowywała algorytm sztucznej inteligencji wirusa, który atakuje nasz system. — Przerwała mi moje myśli.
— Kłamiesz! Dla mnie ona nie żyje i niech tak pozostanie!
Zerwałem się z krzesła i wybiegłem. Skierowałem kroki do kuchni, gdzie siedziała jeszcze Eset i dopijała whisky.
— Co się stało? — zapytała, zauważając moje wzburzenie.
Nie odpowiedziałem. Zabrałem wódkę i zaszyłem się w małej kabinie dolnego działka laserowego. Tutaj będę miał spokój. Odkręciłem flaszkę i napiłem się z gwinta.
***
Mocne szarpnięcie przywróciło mnie do rzeczywistości. Pusta butelka potoczyła się po przezroczystej obudowie kabiny. Podniosłem ją. Statek zbliżał się do lądowiska. Nie znałem tego miejsca, a byłem już w wielu strefach komputera.
Podjąłem decyzję. W głównym pomieszczeniu AntyVir, Eset i Dos szykowali się do wyjścia. Ubrani w kombinezony ochronne, czarne i ściśle dopasowane do ciała. Przygotowywali lekkie karabinki szturmowe.
Spojrzeli się na mnie pytająco. Dźwignąłem swoją giwerę i założyłem na ramię.
— Mamy jakieś plany tej budowli? — Zapytałem, a oni wyraźnie odetchnęli z ulgą.
— Zdecydowałeś się iść z nami? — upewniła się AntyVir.
— Nie dałaś mi wyboru.
— Nie miałam wyboru.
***
— Skorzystamy z nieużywanego i niemonitorowanego lądowiska — relacjonowała AntyVir. — Do pamięci chronionej musimy dotrzeć na piechotę. Z danych wywiadu wynika, że po drodze nie będzie strażników.
— Ruszajmy! — rozkazałem.
Forsownym marszem szybko przebyliśmy trzy kilometry dzielące nas od grafitowej bryły wielkiego budynku wznoszącego się na pustkowiach. Przejścia odkrytego przez wywiad nikt nie pilnował.
Dałem znak, że wchodzę pierwszy. Pod naporem mojego ciała metalowe drzwi ustąpiły. Znalazłem się w ciemnym, dawno nieużywanym przejściu. Na techniczne przeznaczenie korytarza wskazywały dziesiątki rur podwieszonych pod sufitem i grube wiązki kabli. Śmierdziało stęchlizną i zużytym smarem.
Założyłem gogle taktyczne z noktowizorem. AntyVir mogła wyświetlać na nich nasze położenie na szczątkowej mapie, jaką dysponowaliśmy. Może plan był dziełem Norton i udało się jej przesłać go, zanim została schwytana.
Nie ma czasu na rozmyślania. Muszę skoncentrować się na dojściu do pomieszczeń więzienia, wydobyciu Norton i algorytmu, o którym wspomniała AntyVir. Jak znam wywiad, to dane były głównym celem misji. Ta instytucja za nic miała życie swoich ludzi i nie zorganizowałaby akcji ratunkowej w celu ocalenia jednego agenta.
Na monitorze gogli pojawiła się strzałka wyznaczająca kierunek. Na razie szliśmy, nie napotykając żadnych przeszkód. Śmierdziało to podstępem lub pułapką. Na rozwidleniu korytarza usłyszałem zbliżający się szum. Pochodził z lewej odnogi. Nie mogłem rozpoznać, co to za dźwięk, więc dałem znak, żeby wszyscy zatrzymali się.
Świst przybliżył się i zza kolejnego skrzyżowania wyleciał niewielki dron. Zmierzał wprost na nas. Nie mieliśmy gdzie schować się.
— Dos, skasuj go — wydałem rozkaz.
— Tak jest.
Usłyszałem ciche syknięcia i wiązka lasera precyzyjnie strąciła latającą maszynę.
W sekundę zapaliły się wszystkie światła. Syreny zaczęły przeraźliwie wyć.
— Kurwa mać — zakląłem i zerwałem noktowizor z oczu. Przestarzała technologia oślepiła mnie, mogłaby szybciej reagować. Nadal miałem mroczki przed oczami.
— Co teraz? — Podbiegła zdezorientowana AntyVir.
— Teraz spadamy stąd. Zaraz zleci się tutaj komitet powitalny. Sprawdź na mapie, czy mamy inną drogę. Tędy! — wskazałem kierunek przeciwny niż ten wyznaczony przez AntyVir.
W bocznego korytarza wyleciał kolejny dron, taki sam jak zestrzelony. Skierował się na nas.
— Zostaliście rozpoznani. Poddajcie się, a nic wam się nie stanie! — rozległ się głos z megafonu.
— Spierdalaj — odkrzyknąłem.
— Kapralu Lin, nie utrudniajcie. Złóżcie broń, a twoi towarzysze zachowają życie. — Głos był zadziwiająco dobrze poinformowany o gościach.
— Macie wtykę w swoich szeregach — zwróciłem się do kobiet z wywiadu.
Obie spojrzały zdziwione.
— Oszalałeś? — zaprotestowała AntyVir.
— Nie mówię, że to któraś z was. — Odwróciłem się do Dosa i ciszej dodałem — chociaż to niewykluczone.
Nie było sensu dalej kryć się. Skierowałem karabin maszynowy na drona i jednym strzałem odpowiedziałem, co myślę na temat negocjacji. Zanim przebrzmiał huk, biegliśmy już bocznym chodnikiem do przejścia, które AntyVir znalazła na rozkładzie pomieszczeń. Stary szyb wentylacyjny był tak wąski, że ledwo mieściłem się.
Koniec kanału tarasowała krata. Poddała się po silnym kopnięciu i z brzękiem poleciała na podłogę korytarza. Wyjrzałem. Szeroki hol zastawiony był pojemnikami z olejem. Żadnych odgłosów. Wydostaliśmy się z otworu i zeszliśmy po beczkach. Mapa wskazywała, że mamy udać się w prawo i tam podążyliśmy.
Nie uszliśmy paru kroków, gdy dziesięć metrów przed nami zaszumiały rolety, odsłaniając duże pomieszczenie. Otworzyły się i ciężkimi krokami wyszedł bojowy mech. Po chwili podniosły się takie same za nami i wyłonił się identyczny model. Byliśmy w potrzasku. Uzbrojenie obydwu jednostek stanowiło działko laserowe umieszczone z lewej strony. Z prawa znajdował się mechaniczny chwytak o czterech szczypcach.
Nie było czasu na dokładne oględziny arsenału mechów.
— Dos, bierzesz tego z tyłu — rozkazałem, przeładowując broń.
Karabin plunął długą serią. Wszystkie pociski dosięgły celu, ale odbijały się od pancerza z kevlaru jak pestki wiśni. Przeciwnik zwrócił się ku mnie i strzelił. Odskoczyłem i zrobiłem przewrót przez ramię. Zasypały mnie odłamki z rozerwanej ściany obok.
Dos wymierzył precyzyjnie w elektroniczne oczy robota i dwoma impulsami pozbawił go celownika. Droid nie dał za wygraną i na oślep pruł laserem. Kawałki elewacji fruwały obok nas. Dos próbował jeszcze trafić w działo, ale przeciwnik machał nim szaleńczo, rażąc ogniem wokół.
Załadowałem granatnik i wygarnąłem w kierunku droida. Zanim nastąpił wybuch, pchnąłem AntyVir i Eset w przesmyk powstały po wybuchu. Ostatni wskoczył Dos. Za nami błysnęło i gruchnęło. Nie czekałem, aż opadnie kurz. Rozbijałem kolejne drzwi tarasujące drogę.
— Pokaż mi mapę! — krzyknąłem do AntyVir, gdy wbiegaliśmy do pustego pomieszczenia, którego wejście właśnie wysadziłem. Wyświetliła cały plan na goglach. Zaznaczyła na monitorze naszą aktualną pozycję. Byliśmy już poza rozpoznanymi korytarzami.
— Teraz wyrzucać komputery i całą elektronikę, jaką macie. Tutaj, na środek! — zmierzyłem panny z wywiadu groźnym wzrokiem.
— Zgłupiałeś? Jak się stąd wydostaniemy? — oponowała AntyVir.
— Gówno mnie to obchodzi! Macie szpiega w wywiadzie. Wirusy nas namierzają. Zdejmujcie sprzęt!
— Nie możemy mieć wtyki. Wykluczone. To jest sprzęt szyfrowany. Tylko my możemy za jego pomocą komunikować się. Nie można go wyśledzić. Chyba nie podejrzewasz nikogo z nas? — w jej oczach pojawiły się pioruny.
— Podejrzewam! A teraz dawać ekwipunek. — Dla wzmocnienia swoich słów podniosłem wyżej karabin.
— AntyVir, ty byłaś na ostatniej misji, kiedy pojmano Norton. To było kilka tygodni temu. Tylko ty z niej wróciłaś. — Przenikliwie spojrzała na nią Eset, zdejmując z siebie komputery. — Czy to nie jest dziwne?
— Odwaliło wam!? Cały zespół zginął podczas wycofywania się! Norton szła za mną i ostrzeliwała cały czas atakujących. Później nastąpił wybuch. Wypchnęła mnie przez zamykające się grodzie, a sama została w środku. To ona niosła pamięć z algorytmem. — Zakryła twarz dłońmi. Albo była doskonałą aktorką, albo na tej misji faktycznie wydarzyły się przykre sytuacje.
Ze złością cisnęła komputer na środek sali.
— Nie czas na tłumaczenia. — Opuściłem karabin. — Dos, wywalaj dziurę. — Wskazałem na ścianę naprzeciwko wejścia.
Dos przyczepił detonator i dał znak, żeby skryć się. Huknęło, aż zatrzęsło budynkiem. Smród spalenizny i siarki wdarł się w nozdrza, a dym wypełnił pomieszczenie.
— Dos, trochę przesadziłeś! — tak dźwięczało mi w uszach, że musiałem krzyczeć. — Wyjebałeś otwór jak po meteorycie.
Opadł kurz i ukazała się wielka czeluść. Znikł sufit i podłoga, a przylegający pokój uległ doszczętnej destrukcji.
— Przegrody okazały się delikatniejsze, niż wynikało z moich obliczeń — tłumaczył się Dos.
— Tędy nie przejdziemy. Wywalaj tę ścianę — wskazałem na tę z lewej strony. — Tylko otwór ma być metr na metr.
Dos przypiął kolejny ładunek. Huknęło zdecydowanie delikatniej i powstała osmolona wyrwa dokładnie taka, o jaką prosiłem.
— Lepiej. — Zajrzałem do wnętrza. Na środku pomieszczenia leżały trzy ciała strażników. — Idziemy tędy, szybko!
Weszliśmy do kolejnego pokoju.
— Gdzie teraz? — zapytała Eset. — Bez mapy nie znajdziemy drogi.
— Więzienie jest za tą ścianą. — Wskazałem tę naprzeciwko wejścia. — Dos, załóż ładunek penetracyjny. Przygotujcie się na twarde powitanie.
Dos wyjął materiał wybuchowy i podpiął głowicę kierująca eksplozję do wnętrza aresztu. Wszystko, co znajduje się bezpośrednio za ścianą, zostanie zmiecione przez falę uderzeniową.
Błysnęło i zanim opadł dym, dla pewności rzuciłem jeszcze granat. Grzmotnęło, aż w uszach zapiszczało.
— Biegiem, za mną! – skoczyłem w wyrwę po wybuchu i na oślep puściłem serię. Odpowiedziała kanonada z działa laserowego. Kawałek oderwanej rury walnął mnie w hełm. Zadzwoniło mi w głowie.
— Dos, likwiduj!
Nie musiałem nawet krzyczeć, bo Dos był za mną i precyzyjnie kasował kolejne źródła ognia. Jeden po drugim zmniejszał zagrożenie. Zlikwidował wszystkich, którzy do nas strzelali. I to jeszcze zanim na dobre rozwiał się dym i kurz. Odsłoniło się długie pomieszczenie, całe osmolone od ostrzału. Cuchnęło spalenizną i wypalonym olejem z droidów.
— Za mną! Rozglądać się. Gdzieś musi być wejście do cel. — Ruszyłem pierwszy.
W tej części więzienia nie było żadnych skazańców, a strażnicy zostali zlikwidowani. Szybko przemierzaliśmy ponure wnętrza w poszukiwaniu Norton. Dopiero w trzecim skrzydle usłyszeliśmy krzyki.
Natrafiliśmy na kolejnych wartowników. Dos precyzyjnie ich wyeliminował.
— Norton! — krzyczała AntyVir, biegnąc wzdłuż cel — Norton?
Przystanęła. Tylko jej oczy zdradzały niepokój podczas ciszy, jaka zapadła.
— Tutaj! — dało się słyszeć z dalszej części aresztu. — Tutaj!
Podbiegliśmy do zakratowanego karceru. Dos wygrzebał ze swojego niezbędnika laserowy brzeszczot. Mały przedmiot w kilka sekund poradził sobie z grubymi prętami, które z głośnym brzękiem spadały jeden za drugim na betonową podłogę.
Przyjrzałem się kobiecie w celi. Kilka tygodni w niewoli niewątpliwie dało się jej we znaki, ale poza tym to niewiele zmieniła się, odkąd ostatni raz ją widziałem. Dalej miała długie i kasztanowe włosy, tylko mniej połyskujące złotem. Zawsze piękne i bujne kosmyki nosiła rozpuszczone, co podkreślało jej niezależność i wolność. Nie zapomniałem też tych dużych niebieskich oczu i rumianych policzków.
Nie wyglądała na zaskoczoną naszym widokiem. Nie miała śladów maltretowania ani nawet bicia. Mógłbym nawet powiedzieć, że wyglądała zadziwiająco dobrze jak na długi okres więzienia w takich warunkach.
Pomieszczenie było typową celą ze śmierdzącym kiblem i pryczą, na której leżała przesiąknięta pleśnią pościel. Oprócz tego stało tam biurko i komputer. Wyposażenie kontrastowało z szarymi betonowymi ścianami.
— Norton, jak się czujesz? — AntyVir podbiegła i z uwagą przyglądała się jej. — Torturowali cię?
Dopiero teraz spostrzegłem ich podobieństwo. Obydwie miały te same oczy i sterczące piersi. Ciekawe, czy w wywiadzie wszystkie kobiety muszą być takie same. Ale przecież Eset była stanowczo inna, z dużym biustem i słodkim uśmiechem.
— Nie. Nie bili mnie, tylko szantażowali. Kazali mi rozkodować dysk z algorytmem — wskazała na komputer i leżący obok biały sześcian pięć na pięć centymetrów. — Dobrze, że przyszliście. Byłam już na skraju wytrzymałości.
Eset podeszła do biurka i stuknęła w klawiaturę. Wyskoczyło okno logowania.
— Algorytm jest zakodowany? — spojrzała na Norton. — Po co im potrzebne te dane? — spytała z nutą podejrzliwości.
— Dzięki temu można poznać klucz szyfrujący — Norton nie dała zbić się z tropu.
— Dużo czasu minęło, co? — zwróciłem się do niej. — Kiedy to ostatni raz się widzieliśmy?
Zwróciła wzrok na mnie z miną wyrażającą obojętność. Zabolało mnie to, pomimo czasu, jaki minął od jej sfingowanej śmierci. Sądziłem, że pogodziłem się z tym, że ona odeszła, jak mi się wtedy zdawało, na zawsze. Jednak teraz znów była wśród żywych i stała przede mną.
— Długo cię szukałem — kontynuowałem. — Nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Nikt nic nie wiedział.
W odległych korytarzach więzienia coś huknęło, aż echo poniosło.
— Zbliżają się. To pierwsza pułapka. Musimy zwijać się stąd — oznajmił Dos, montując kolejną bombę przy ścianie. Z drugiego końca aresztu rozległ się zgrzyt i głośne kroki wskazujące na mecha. — Szybko! Bo nas okrążą!
— Jeszcze chwila. — AntyVir przeładowała swój karabin. — Norton, czy pamiętasz tego mężczyznę? Powiedz, jak się nazywa?!
Spojrzeliśmy na nią zdziwieni.
— O czym ty mówisz? — zdumiała się Norton. — O co ci chodzi? Chodźmy stąd szybko. Zaraz będą tu komandosi!
— Nie! Stójcie! — podniosła broń — Jak on się nazywa? Mów!
Twarz jej wyrażała wściekłość, smutek i żal zarazem.
— Co ty wyprawiasz? — podszedłem do niej i wyciągnąłem rękę. — Oddaj to.
— Nie! Czy wy nie rozumiecie? — zdążyła krzyknąć i skierowała lufę mierząc prosto w Norton.
Jednym susem spróbowałem doskoczyć do niej. Była szybsza. Strzeliła raz. Celnie w głowę Norton, która eksplodowała. Siła wystrzału odrzuciła ciało pod samą ścianę. Eset wyrwała pistolet z kabury i wymierzyła do AntyVir.
— Co Ty zrobiłaś?! — strzelała ciągle, nie mogąc trafić. — Zdrajczyni!
Szturmowcy wdarli się do pomieszczeń więzienia i otworzyli ogień. Pocisk trafił mnie w pancerz, ciskając pod biurko z komputerem. Eksplozja wytrąciła mi giwerę i pozbawiła na chwilę świadomości.
Jak przez mgłę widziałem, że Eset strzela do AntyVir, która unikała jej pocisków, uskakując i skrywając się za załomem muru.
Na środek pokoju wpadł granat. Odruchowo chwyciłem dysk z biurka. W biegu szarpnąłem Eset za sobą i wyskoczyłem z celi, prosto w krzyżowy ogień salw Dosa i oddziału nieprzyjaciół.
Detonacja wyrzuciła mnie w powietrze, a za mną poleciała Eset. Rozpętało się prawdziwe piekło. Słyszałem kanonadę, jaką prowadził Dos, ale nic już nie widziałem. Korytarze spowijał dym, który dusił i uniemożliwiał oddychanie.
Eset leżała bez ruchu. Chwyciłem ją i przerzuciłem przez ramię. Biegłem w stronę miejsca, skąd przyszliśmy. Znałem tylko tę drogę, a nie chciałem ryzykować zabłądzenia.
Dos jako android miał za zadanie zawsze ratować moje życie i robić to za wszelką cenę. Jego pamięć miałem zapisaną w chmurze, więc odtworzenie go było prostą czynnością. Co innego AntyVir. Sam chętnie bym ją zastrzelił, ale wystarczyła mi świadomość, że zginie z ręki wroga. Musiałem teraz ratować siebie i przy okazji Eset.
Minąłem miejsce, gdzie Dos zastawił pułapkę. Porozrzucane kawałki mecha walały się na dużej przestrzeni. Zamiast ścian i podłogi ział czarny, wypalony krater. Zeskoczyłem na poziom piwnicy i skierowałem do miejsca, gdzie powinna być pierwsza dziura, którą nieopatrznie wywalił Dos.
Za mną cały czas słyszałem odgłosy bitwy, gdy wspinałem się z powrotem na parter. Nikt więcej nie próbował mnie powstrzymać i żadne wrogie oddziały nie napatoczyły się po drodze do wyjścia z budynku pamięci chronionej.
Eset ważyła maksymalnie sześćdziesiąt kilo. Przeniesienie jej do samolotu nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy wchodziłem do statku. Rzuciłem ją na łóżko. Przez myśl przeszły mi zdrożne myśli, ale okoliczności nie sprzyjały i czas naglił.
Myśliwiec sprawnie wystartował. Skierowałem go do bazy głównej. Przelot minął bez żadnych przygód. Eset większość drogi spała. Budziła się tylko, żeby napić się płynów wspomagających odnowę biologiczną.
Podczas podchodzenia do lądowania skierowano mnie na lotnisko wywiadu, co bezceremonialnie zlekceważyłem i uziemiłem maszynę w wojskowych koszarach. Wywiad będzie musiał trochę pomęczyć się, żeby dostać algorytm w swoje ręce. Coś mi się należy za tę akcję, a jedynym zabezpieczeniem mojego żołdu jest dysk.
Eset obudziła się i po regeneracji wyglądała zaskakująco świeżo i rześko. Tak, jakby nie była na akcji i wcale nie została wyrzucona w powietrze siłą wybuchu granatu.
— Gdzie jesteśmy? — zapytała, wyglądając przez okno.
— Jestem zmęczony i wylądowałem bliżej domu — zełgałem, bo nie chciało mi się tłumaczyć mojego planu wypłaty. Zresztą nie była małą dziewczynką, na pewno domyślała się, o co chodzi.
— Ja jednak muszę zdać raport. Podwieziesz mnie? — zapytała słodko, próbując mnie zwabić w sidła agencji wywiadu.
— Musisz iść? Tak szybko? — zbyłem jej prośbę. — Myślałem, że zostaniesz trochę dłużej. W kantynie ja stawiam.
— Nie. Najpierw obowiązki, potem przyjemność. Czy możesz dać mi dysk? — spróbowała jeszcze raz. — Pilnie musimy go rozkodować.
— Niestety moja droga, ale nie mogę. Sama rozumiesz… — Rozłożyłem ręce. — Niech twój szef zadzwoni do mnie.
Zauważyłem złowrogi błysk w jej oku, lecz trwało to ułamek sekundy. Po chwili kokieteryjnie dłonią pogłaskała moją twarz.
— Do zobaczenia. — Wspięła się na palcach i pocałowała w usta. To był naprawdę przyjemny buziak, po którym moje nogi zwiotczały, a penis stwardniał.
***
Wieczór w kantynie minął bez większych ekscesów, jednak pozostawił kaca trwającego cały następny dzień. W większości go przespałem.
Okazało się, że algorytm nie był jakoś pilnie potrzebny agencji, bo nikt z wywiadu nie dzwonił ani w inny, bardziej bezpośredni sposób, nie próbował go zdobyć. Dopiero późnym wieczorem zabrzmiał dzwonek u drzwi.
— Cześć, mój bohaterze. — W domofonie usłyszałem Eset. — Mogę wejść?
— Zapraszam.
Jej widok mnie oszołomił. Nie miała na sobie obcisłego wojskowego kombinezonu, lecz letnią sukienkę na ramiączka, ciasno opinającą jej sylwetkę i ukazującą kobiece kształty. W tenisówkach wyglądała, jakby wybierała się na spacer. Głęboki dekolt odsłaniał jej jędrne piersi, a krótkie falbanki ledwo zakrywały pośladki, ukazując szczupłe, wysportowane nogi.
Gdy weszła do pokoju, zza pleców wyciągnęła butelkę wina.
— Mam ochotę na coś innego niż whisky.
— Siadaj — zaprosiłem ją do stołu. — Jesteś głodna? Zaraz zrobię coś do jedzenia.
— Może coś zamówimy?
— Absolutnie nie. Jestem wyśmienitym kucharzem. — Skłoniłem się w głębokim ukłonie. — Nie myśl, że umiem tylko machać karabinem.
— Tak? A co mi zaserwujesz?
Do pękatych kieliszków nalałem czerwonego trunku.
— Do włoskich napoi odpowiednie będzie spaghetti z pomidorami BuonoPerilVino i parmezanem.
PipiAcida rocznik dwa tysiące czterdziesty trzeci. Bukiet smakowy wyraźnie odznaczał się bogatą i zmysłową nutą aromatów. Rozmowa zeszła na śródziemnomorskie klimaty. Panna Eset miała dobre rozeznanie w rodzajach alkoholi.
Podałem cieniutkie nitki makaronu z sosem bolońskim i posypałem wonnym serem. Zapachniało wzgórzami Toskanii.
— Naprawdę masz talent kucharski. — Zachwalała, nawijając długie pasemka na widelec. — Niewiele osób potrafi tak przyrządzić pastę.
— Siła tkwi w składnikach. Te są sprowadzone bezpośrednio z Włoch. Mama kolegi tam mieszka. To ona mnie szkoliła w gotowaniu, a sama uczyła się od swojej mamy i tak z pokolenia na pokolenie przekazywały sobie miłość do tej potrawy. Wiesz, co jeszcze potrafię przyrządzać?
— Co?
— Pizzę — zaśmiałem się jak z najlepszego żartu. — Ale nie taką, jak robią w sieciowych knajpach. Taką prawdziwą, sycylijską z Neapolu.
Wstała od stołu, lekko chwiejąc się od wypitego alkoholu. Jeśli chce zostać dobrą agentką wywiadu, to będzie musiała jeszcze poćwiczyć picie mocnych trunków.
— Idę przypudrować nosek.
Posprzątałem po jedzeniu i dolałem wina do kieliszków. Wygodnie rozsiadłem się na kanapie. Wróciła Eset i lekko musnęła mnie dłonią po twarzy. Zabrała mi szkło i odstawiła na stoliku. Usiadła na mnie okrakiem. Pachniała orchideami, a jej oczy błyszczały jak gwiazdy w bezchmurną noc.
Położyłem dłonie na jej nagich udach i subtelnie przesunąłem wyżej. Skórę miała gładką jak aksamit o odcieniu spiżowego brązu. Chwyciła moją głowę i zaczęła całować. Jej wilgotne wargi miękko muskały moje, a język powoli wkradał się do ust. Dreszcz podniecenia przeszył me ciało, a oczy spowiła mgła pożądania.
Podciągnąłem zwiewny materiał do góry. Koronkowe białe stringi kontrastowały z opalenizną. Zsunęła dłonie na mój tors i powoli rozpinając guziki koszuli, rozchyliła ją. Taktownie ścisnąłem jej twarde pośladki, a ona w rewanżu lekko ugryzła moje sutki, by po chwili drażnić je językiem.
Spróbowałem zdjąć jej sukienkę, ale była za ciasna.
— Zamek na plecach — poinstruowała, uśmiechając się z mojej nieporadności.
Sięgnąłem do tyłu i rozpiąłem suwak. Teraz mogłem uwolnić jej cycuszki. Dwie krągłe półkule okryły się gęsią skórką, a zaróżowione guziczki naprężyły w oczekiwaniu na pieszczoty. Z początku łagodnie je ugniatałem, żeby po chwili drażnić intensywniej. Eset wyprężyła się, zamykając oczy. Splotła ręce za moją głową i przycisnęła ją do biustu.
Jej oddech przyspieszył i czułem uderzenia serca, gdy moje dłonie obejmowały jej piersi, pieszcząc i ściskając. Siedząc na mnie okrakiem, poruszała ciałem w przód i w tył, masując mój nabrzmiały organ swoim wzgórkiem łonowym. Zaczął mi doskwierać brak miejsca w spodniach. Muszę jak najszybciej pozbyć się odzieży. Chwyciłem ją w talii i wstałem z kanapy. Jej nogi ciasno oplotły mnie w pasie i tak przylegając, dalej wyginała się, pobudzając mojego członka. Przeniosłem ją do sypialni i położyłem na łóżku.
Natychmiast pozbyłem się portek ściskających mojego penisa i zająłem się rozbieraniem panny Eset z garderoby. Zdjąłem jej tenisówki i małe ażurowe skarpetki. Miała drobne stopy. Pomalowane na jaskrawą czerwień paznokcie delikatnie błyszczały. Z trudem ściągnąłem z niej obcisłą sukienkę.
Eset sama zsunęła bieliznę tak sprawnie, że tylko przez ułamek sekundy widziałem ogolone łono z zostawionym wąskim pasemkiem włosów, po czym natychmiast obróciła się na brzuch. Teraz mogłem podziwiać jej opaloną pupę, na której pozostawał biały paseczek, niedostępny dla słońca pod kostiumem kąpielowym.
Usiadłem na nią okrakiem i silnie ścisnąłem jej pośladki. Syknęła z bólu i podniecenia. Odwróciła się do mnie przodem i zsunęła moje bokserki.
Uwielbiam ten moment zdziwienia, tudzież zaskoczenia i lekkiego strachu u kobiet, kiedy wyjmowały mojego penisa i mierzyły go wzrokiem.
— No, jednak opowieści o tobie są prawdziwe — stwierdziła.
Jej smukłe palce ledwo mogły objąć moje przyrodzenie. Poruszała ręką w górę i w dół, co sprawiało mi dużą przyjemność. Nie spieszyła się. Obserwowała, jak rozpalam się od płynnych ruchów jej dłoni.
Sprawiało mi to tyle rozkoszy, że musiałem ją powstrzymać przed dalszymi poczynaniami, żeby nie skończyć za szybko.
Zszedłem z niej i tym sposobem uzyskałem dostęp do jej krągłości. Pocałowałem sutki i z wyczuciem je ugryzłem. Delikatnie jęknęła i wyprężyła plecy. Posuwałem się dalej, muskając jej pępek, a potem składając pocałunki coraz niżej i niżej. Rozchyliłem jej nogi i ustami pieściłem łechtaczkę. Wyprężyła się i złapała moją głowę rękami. Nie przestawałem, drażniąc wargi sromowe. Jej brzuch poruszał się w takt ruchów języka, a oddech szybko przeszedł w ciche sapanie, by po chwili zmienić się w jęk.
— Jeszcze, rób tak — wyszeptała.
Ustami objąłem jej cipkę i coraz mocniej pieściłem. Ona pulsowała w rytmie rozkoszy, a nieskrępowane odgłosy przerodziły się w coraz głośniejsze spazmy. Włożyłem palec w pochwę i powoli poruszałem, nieprzerwanie muskając i kręcąc kółeczka wokół łechtaczki.
— Szybciej!
Nasiliłem pieszczoty pospiesznie rozpalająć ekstazę, gdy ona falowała pośladkami, krzycząc w eufori, by po chwili wyprężyć się i ścisnąć nogi. Wiedziałem, że teraz należy zwolnić i dać jej przeżyć orgazm.
Po dłuższej chwili otworzyła zamglone oczy i spojrzała na mnie z uśmiechem.
— Połóż się na plecach.
Od razu jej posłuchałem. Penis mi sterczał, czekając tylko na nią. Ujęła go i usiadła na nim. Waginę po orgazmie miała wilgotną i bez problemu wprowadziła w siebie całego członka. Początkowo, powolnymi ruchami pupy w górę i w dół, wysuwała prącie niemalże po samą główkę. Czułem rozkosz rozlewającą się od lędźwi po całym ciele.
Złapałem jej piersi podskakujące przede mną, by móc je pieścić i ściskać, co sprawiło mi dodatkową frajdę. Przyspieszyła, obejmując pochwą mego fallusa od samego końca, po jego początek.
Kontrolowała szybkość, żebym nie doszedł, podczas gdy ja miałem ochotę położyć się na niej i kilkoma ruchami szybko i gwałtownie w nią wejść. Ona za to powoli wsuwała i wysuwała mojego penisa. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem i już miałem ją przerzucić na plecy, gdy ona wyjęła mój narząd z siebie i ścisnęła go dłonią.
— Poczekaj — powiedziała, sięgając do półki. Podniosła z niej kajdanki i się uśmiechnęła. — Za prędko byś chciał skończyć.
Ja tylko marzyłem o tym, żeby szczytować natychmiast, leżąc na niej i będąc w niej. Ponownie usiadła na mnie i zaczęła powoli się poruszać. Podniosła moją rękę, przykuła ją i bez wyjmowania członka z pochwy oraz dalej pobudzając go, przerzuciła bransoletki przez grubą ramę łóżka i skuła mnie.
Delikatnie i powoli się poruszała. Zamknąłem oczy w upojeniu i oddałem niebiańskiej bezbronności.
— To jak będzie, oddasz mi dysk? — wyszeptała mi do ucha.
Nie odpowiedziałem, pogrążony w błogostanie. Myślami byłem tylko przy tym, że jestem zakuty i nie mogę zająć się zabawą jej piersiami.
— Oddasz mi go po dobroci czy nie? — zwolniła swoje ruchy.
— Nie dręcz mnie. Poruszaj się teraz mocniej.
— No widzę, że nie dajesz mi wyboru. — Mówiąc to, wyjęła z siebie penisa i usiadła na brzegu łóżka.
— Ale ty się nade mną znęcasz. Już prawie doszedłem.
Leżałem na wznak z wielkim, sterczącym i twardym jak skała drągiem, dodatkowo przykuty do łóżka, gdy ona wstała, podeszła do swojej torebki i wyjęła z niej składany karabinek laserowy.
Ożeż ty kurwa mać, oprzytomniałem w ułamku sekundy. Nie wiem, czy gorsze jest to, że nie dała mi rozkosznego finału czy też to, że za chwilę zginę z rąk kobiety, z którą przed minutą uprawiałem seks.
— Jesteś okrutna. Nie dałaś mi skończyć. Ja doprowadziłem Cię do szczytowania.
— Faktycznie sierżancie Lin, wszystko, co o tobie słyszałam z opowieści, spełniło się z nawiązką. Jesteś skuteczny w zaspokajaniu kochanek. Aż mam wyrzuty sumienia, że nie zrewanżowałam się tym samym.
— No to może jednak odłożysz tę pukawkę i wejdziesz z powrotem na mnie? O dyskach porozmawiamy później.
— Lin, ty sobie chyba nie zdajesz sprawy, że oddasz mi to, czego żądam. Czy tego chcesz, czy nie. Wolisz po dobroci czy ma zaboleć?
Szarpnąłem zakute ręce, ale rama łóżka wytrzymała. Same kajdanki wykonane zostały ze wzmocnionego stopu tytanu i nawet ja nie dałbym rady ich rozerwać. Byłem zdany na jej łaskę lub niełaskę.
— Słuchaj Lin, bądź rozsądny. Przecież wiesz, że w agencji mamy pełen asortyment środków pozwalający wydobyć z ciebie informację, gdzie schowałeś urządzenie.
— Czy możesz zastosować te bezbolesne sposoby? Ze względu na to, co nas chwilę temu łączyło.
Pozbierała z podłogi sukienkę i założyła ją. Poprawiła piersi, by ładnie układały się. Chyba jednak jestem nienormalny, bo dalej mnie podniecała. Leżałem skuty, a członek ani myślał zwiotczeć.
— Nie dajesz mi wyboru. — Powtórnie sięgnęła do torebki i wyjęła przedmiot nie większy od batonika.
Zdjęła zatyczkę i wcisnęła przycisk. Zaiskrzyło.
— Chcesz mnie porazić prądem? Co za tortura — zakpiłem.
— Jak go przyłożę do twojego sterczącego pręta, to inaczej zaśpiewasz. — Dla wzmocnienia efektu uruchomiła paralizator i ładunki przeskoczyły pomiędzy diodami. — Gdzie jest dysk?
Podeszła bliżej i przestraszyłem się, że jednak spełni groźbę, lecz ona przyłożyła urządzeniedo mojej nogi i włączyła. Wstrząsnęło mną mocno i zapiekło jak diabli. Panna Eset nie była widocznie zadowolona z efektu.
— No to muszę zastosować inną metodę. — Sięgnęła do torebki i wyjęła długopis.
Ile jeszcze różnych rzeczy się tam mieści? Musi być niesłychanie pojemna. Zdjęła skuwkę i oto ukazała się mała igła.
— Środki rozweselające? Trzeba było je zaaplikować przed seksem, doznania byłyby głębsze.
— Skończ z tymi żartami i tak zaraz wyjawisz mi to, czego potrzebuję.
Musiałem przedłużyć konwersację w oczekiwaniu na cud, który tylko mógł mnie wybawić z tej opresji.
— Eset, zanim mnie zaszczepisz, powiedz, dla kogo ty naprawdę pracujesz?
W ułamku sekundy jej twarz wyraziła zdziwienie, by po chwili okazać uznanie.
— No, sierżancie Lin, a ja cię miałam za bezmyślnego mięśniaka zdolnego tylko do bitki i seksu. A z ciebie jest prawdziwy amant, do tego kucharz i jeszcze masz głowę na karku. Trochę za późno na takie analizy.
— Po co ci ten algorytm? Przecież to wasza własność. — Blefowałem, bo nie byłem pewien, czy faktycznie jest podwójnym agentem i pracuje dla AI-Siri.
— Ja mam go tylko zniszczyć. Jego odkodowanie zagrażałoby Głównemu Wirusowi. — Odkryła tym stwierdzeniem, dla kogo służy. — Ale czas nagli.
Wycelowała we mnie strzykawkę i wbiła igłę w moje udo. Nacisnęła przycisk i rozległo się syknięcie, wstrzykując mi narkotyk o działaniu serum prawdy. Wyszła z pokoju, lecz po chwili wróciła z kieliszkiem wina.
— Teraz powiesz mi wszystko. Nawet to, z iloma kochankami spałeś w życiu.
— Tego to ja sam nie wiem.
Substancja miała ekspresowe działanie, bo poczułem lekki zawrót głowy. Obraz zaczął się delikatnie rozmazywać, a twarz Eset zwielokrotniła się.
— Czy wszystkie babeczki w wywiadzie to podwójne agentki? — z całych sił próbowałem mówić składnie.
— Och Lin, trochę mnie zawodzisz. Jesteś dobrym rębajłą, ale o kobietach nie masz pojęcia. Przecież AntyVir wcale nie zdradziła. Norton, którą spotkałeś to morf, tylko posiadający pamięć i ostatnie myśli prawdziwej osoby. Zostałeś wybrany do tej misji w celu sprawdzenia, czy ona cię pamięta.
Teraz to się na serio wkurwiłem. Szarpnąłem skutymi rękami, ale gówno to dało. Skazałem niewinną osobę na śmierć z powodu mojej głupoty. Faktycznie, zmiennokształtni mogą mieć tylko współczesne wspomnienia, pobrane od osób, których wygląd klonują – maksymalnie do pięciu lat wstecz.
To przez moją głupotę zginęła AntyVir, przez moją krótkowzroczność i zaślepienie cyckami. Na razie nic nie zapowiadało, że wyjdę z tej opresji żywy, ale postanowiłem, że ustatkuję się i skończę z uganianiem się za każdą ładną kobietą.
Tymczasem powoli odpływała mi świadomość i nie minie dziesięć minut, a wyjawię wszystko, co wiem.
Jakby gdzieś daleko usłyszałem huk i w zwolnionym tempie obserwowałem wpadający do sypialni granat. Jeszcze tego brakowało, żeby we własnej pościeli zginąć od wybuchu. Eset zerwała się i skoczyła do wyjścia. Nie zdążyła. Eksplozja ogłuszyła mnie. Słyszałem tylko gwizd. Moja oprawczyni zakrywała uszy rękami i skulona klęczała przy drzwiach.
Zamaskowana czarna postać wpadła do pokoju. Ubrana w strój bojowy szczelnie okrywający całe ciało, łącznie z twarzą i głową, na której miała hełm taktyczny. Napastnik szybkim wymachem nogi kopnął Eset w skroń, momentalnie pozbawiając ją przytomności. Sprawnym ruchem wyjął plastikowe opaski zaciskowe i skrępował zdrajczynię. Osoba w czerni wstała i podeszła do łóżka, na którym leżałem z wywalonym na wierzchu penisem. Całe szczęście niesterczącym już jak latarnia morska, a raczej odpoczywającym jak wąż boa.
Ostatkiem świadomości zdało mi się, że niespodziewany gość pokręcił nade mną głową i nakrył czymś.
***
Obudził mnie niski i przeciągły dźwięk. Poczułem potworny, wręcz nie do wytrzymania, ból rąk. Z braku dopływu krwi w całym barku doznawałem nieprzyjemnego mrowienia. Musiałem natychmiast ruszyć się, ale coś mnie trzymało. Spojrzałem do góry i jakież było moje zdziwienie, bo oto byłem skuty kajdankami.
Co się tutaj działo? Nic nie pamiętałem z ostatniego wieczoru.
Zapewne balanga była dzika, albowiem jestem cały nagi, okryty tylko spodniami. Ciekawe, jak się znalazłem w takim położeniu? I co tak cały czas piszczy?
Szarpnąłem ramionami, ale nic to nie dało. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, jednak nie mogłem, taką miałem pustynię w gardle. Spróbowałem przełknąć ślinę, co przyszło z wielką trudnością.
— Hej, jest tam kto? — przemówiłem głosem z pijacką chrypą.
Nikt nie odpowiedział.
— Hej! — włożyłem w to całą siłę.
W końcu jakiś efekt. Zapaliło się światło w przedpokoju.
Spodziewałem się ujrzeć kogoś innego i najwidoczniej wczoraj przedawkowałem jakieś halucynogeny. To musiała być wiekopomna impreza, tylko szkoda, że tak niewiele z niej pamiętałem.
W drzwiach stała AntyVir. Krytycznym wzrokiem, pełnym odrazy, patrzyła na mnie tymi jej wielkimi niebieskimi oczami. Poczułem się, jakbym był w szkole i coś zmajstrował. Za chwilę będę rugany jak za głupi żart.
— No i … uczyniłeś — otwierała usta, lecz ten nieustanny świst był głośniejszy.
— Co?!
— No i co mi masz do powiedzenia, sierżancie Lin?! — przekrzykiwała ten uporczywy dźwięk.
— Co ty tu robisz? Dlaczego jestem skuty i nagi? Rozebrałaś mnie? — po jej minie wywnioskowałem, że pytanie jest absurdalne.
— Jesteś pewnie zdziwiony, że widzisz mnie całą i zdrową? Mam ci powiedzieć, co wydarzyło się w nocy czy odzyskasz pamięć?
Jak przez mgłę zaczynały się pojawiać obrazki w mojej głowie. Eset, wino i jedzenie. Potem upojny seks i cholerny brak finału. Później jakiś czarny ninja i otchłań bez końca.
— Odepnij mnie! — potrząsnąłem kajdankami.
— Nie ma mowy. Jesteś nieobliczalny. Jeszcze ci coś odbije i będziesz chciał mnie zabić. — Usiadła na krześle naprzeciwko łóżka. — Swoją drogą, nie spodziewałam się, że jesteś aż tak naiwny i prymitywny. Czasami pomyśl głową na karku, a nie tą poniżej pasa. Bo wiesz Lin, uszłam z życiem tylko dzięki poświęceniu Dosa. Jakimś cudem udało się mi wydostać z pamięci chronionej statkiem ukrytym podczas poprzedniej misji. A wiesz, kto wpędził mnie w te kłopoty?
— Ale…
— Nie odzywaj się! To nie ty wpakowałeś mnie w gówno, tylko ten twój wielki, sflaczały kutas! Jak tylko zobaczyłeś cycki tej suki Eset, to rozum cię opuścił, a raczej myślałeś tylko o tym, kiedy będziesz mógł rozłożyć nogi tej zdziry.
— Tylko że…
— Zamknij się! Jak pech, to pech. Zapoczątkowała go Norton, spotykając cię na swojej drodze. Ciągnie się on dalej, dotykając osoby mające z tobą styczność. Ale co było, to było. Niestety, jestem już tak pokrzywdzona przez los, którego jesteś sprawcą, że nie mam wyboru. Jedno jest pewne – jak jesteś tępy, tak jesteś lojalny wobec Systemu Głównego.
Udałem, że dotknęły mnie jej obraźliwe słowa. Wbiłem wzrok w sufit i nie reagowałem na jej tyradę pod moim adresem.
— No więc — kontynuowała — jesteś mi potrzebny. Nie wiem, kto w wywiadzie jest podwójnym agentem i wtyczką Wielkiego Wirusa AI-Siri.
— Rozkuj mnie, to pomyślę, czy ci pomogę.
— Jeszcze nie. Muszę mieć pewność! Polecisz ze mną ponownie do pamięci chronionej. Rozkodowałam algorytm i muszę dezaktywować złośliwe oprogramowanie. Będziesz mnie osłaniał. Potem nasze drogi rozejdą się i nigdy więcej nie spotkamy się. Czy wyrażam się jasno? Dam Ci trochę czasu na przemyślenie sprawy. — Mówiąc to, wstała z krzesła i skierowała się do wyjścia.
Szarpnąłem zdrętwiałymi rękami oburzony takim traktowaniem. Gówniara znów pokazuje pazury. Co za brak wychowania i poszanowania starszych. Faktycznie, miała rację w tym, co mówiła, ale jednak była bezczelna. Mogła być grzeczniejsza.
— Zgadzam się! — Aż ze złości zagotowałem się.
Była już w przedpokoju, ale zatrzymała się i odwróciła.
— Nie słyszę — przyłożyła dłonie do uszu.
— Zgadzam się! — Chciałem dodać “złośliwa kobieto”, ale ugryzłem się w język. Gotowa była mnie zostawić przykutego, a mnie tak pęcherz cisnął, że musiałem iść się odlać.
Podeszła do mnie z kluczykiem.
— Ostrzegam — wyjęła z kieszeni paralizator. Co też te dziewczyny mają z tym sprzętem? Myślą, że mogą nim powstrzymać mnie? Ponad dwumetrowego mężczyznę ważącego sto pięćdziesiąt kilo.
Oswobodziła mnie z okowów. Byłem wolny i mogłem rozmasować ręce i odpryskać się. Piekło mnie nieziemsko, gdy krew, mogąc swobodnie krążyć, docierała do kolejnych naczynek.
— Ubierz się, bo nie można na ciebie patrzeć. Jesteś odrażający — obrażała mnie dalej.
— Co ty jesteś taka zgorzkniała? Musisz cały czas mi ubliżać? Czy ja ci coś zrobiłem?
— A żebyś wiedział, że zrobiłeś! A ja głupia chciałam ci pomóc zdobyć uznanie w oczach dowódcy. — Obróciła się i wyszła. — Zacznij przygotowania do wylotu!
***
Pierwsze kroki skierowałem do starego znajomego zajmującego się logistyką w wojsku. Pomoże mi zdobyć nowego androida, któremu wgram pamięć Dosa i z takim kompanem mogę ruszać na kolejną akcję.
Poszło znakomicie, chociaż musiałem słono opłacić tryb ekspresowy, ale nazajutrz Dos był gotowy do drogi.
AntyVir przez cały czas pilnowała mnie, żebym nie poszedł do kantyny strzelić kielicha za pomyślność wyprawy, więc wieczór spędziłem na trzeźwo.
Wystartowaliśmy nad ranem. Ja, Dos i AntyVir, która jeśli się do mnie odzywała, to tylko po to, żeby powiedzieć coś niemiłego lub zgryźliwego. Nadzieje, że chociaż na statku znajdę coś z procentami, okazały się płonne. Widocznie gówniara przeczesała go całego i wyrzuciła wszystkie flaszki, które znalazła. Nie chcąc bezustannie słuchać docinków pod swoim adresem, zaszyłem się w kabinie dolnego działka.
Wylądowaliśmy w innym miejscu niż poprzednio. Zostało ukryte w dolinie, ogrodzonej z czterech stron górami. Wysokie drzewa stanowiły dodatkowe maskowanie, skrywając nasz statek i czyniąc go niemożliwym do wykrycia nawet w przypadku, gdyby patrol przelatywał bezpośrednio nad myśliwcem.
AntyVir tym razem zastrzegła, że nie będzie wyrzucania ekwipunku i łażenia po pamięci chronionej na oślep bez mapy. Musiała przy tym wypomnieć moją głupotę w postaci podejrzeń, iż komputery są na podsłuchu, gdy w rzeczywistości to Eset cały czas naprowadzała na nas strażników.
Ubraliśmy się w kombinezony taktyczne i gogle komunikacyjne. AntyVir zabrała poręczny karabinek laserowy, ja swoją nieodłączną wielką pukawkę, a Dos pełen asortyment niezbędnych laserów, detonatorów i broni snajperskiej.
— Za mną! — rozkazałem po wyjściu ze statku.
AntyVir zatrzymała się i stanowczym ruchem ręki powstrzymała Dosa.
— Wyjaśnijmy sobie coś. To ja jestem dowódcą tej misji. — Uraczyła mnie twardym spojrzeniem swych wielkich oczu.
— Nie pierdol — zaśmiałem się ironicznie. — Jestem wyższy stopniem i będziesz mnie słuchać!
— Już poprzednio byłeś dowódcą i oboje znamy zakończenie. To jest moja akcja i to ja wiem, gdzie mamy iść, żeby dostać się do jądra wirusa. Wyraźnie zaznaczyłam, że jesteś mi potrzebny do osłaniania mojej dupy. Więc idź sobie z tyłu i rozglądaj się, czy za nami jest bezpiecznie.
— Kurwa jego mać, nie będziesz… — dalszy ciąg mojej wypowiedzi AntyVir zignorowała i wskazała Dosowi, że ma ruszyć pierwszy.
No i poszła sobie. Rad nierad musiałem leźć za nimi. Przecież nie zastrzelę jej za niesubordynację, skoro tylko ona umie zaaplikować szczepionkę antywirusową.
Do pamięci chronionej dostaliśmy się przez zsyp na śmieci. Umieszczony na wysokości czterech metrów służył do pozbywania się wszelkich odpadków poeksploatacyjnych, a najczęściej zużytego oleju droidów.
Na przodzie szedł Dos. Wczepiał się ostrzami, w które wyposażone zostały jego rękawice. Nam zrzucił linę, dzięki której wspięliśmy się do wnętrza. Minusem tej drogi było to, że cały oblepiony byłem smarem i śmierdziałem jak mechanik samochodowy.
Ledwo Dos i AntyVir wyszli z tej śliskiej rury, napatoczył się droid. Obsługiwał transport lepkiej substancji. Akurat zaczynał opróżniać zbiornik z gęstą mazią, gdy nagle zauważył mnie, kiedy byłem tuż przy samym wlocie. Momentalnie przestał. Wyglądał, jakby zawiesił się, bo nie reagował na żadne bodźce. Jego oprogramowanie najwidoczniej nie przewidywało możliwości pojawienia się intruzów. Jednak część ładunku już wylał mi prosto na głowę.
— Dos, kurwa, nie mogłeś go zlikwidować, zanim nachlapał na mnie? — kląłem, bo mało mnie szlag nie trafił.
— Nie otrzymałem rozkazu likwidacji. — Usprawiedliwiał się android, patrząc zakłopotany raz na mnie, raz na AntyVir.
— Musimy wejść niepostrzeżenie, także nie płacz z powodu kilku kropel oleju.
— Kilku kropel? Cały śmierdzę…
— I bez tego cuchniesz — mówiąc to, odwróciła się i skierowała do drzwi, skąd przyjechał droid.
Pierwszy strzał tak zaskoczył AntyVir, że stanęła jak zamurowana. Drugi wyrwał kawał betonu tuż obok jej głowy. Trzeci roztrzaskałby jej czaszkę na tysiące kawałków i zostawił czerwoną plamę na ścianie, gdybym nie złapał jej wpół i rzucił na ziemię. To uratowało jej życie.
— Dos! — to wystarczyło, żeby po kilku sekundach pole ostrzału było czyste. — Ja prowadzę, a ty idziesz za mną! — tym razem dziewczyna nie protestowała.
Wstałem i otrzepałem się z pyłu przylegającego do smarów.
— Wyświetl mapę i kierunek — nakazałem, a ona wykonała polecenie bez szemrania. — Skąd mamy pełną strukturę pamięci chronionej?
— Norton podczas ostatniej misji miała dostęp do układów, które zostały zablokowane przez Głównego Wirusa AI-Siri. Zakodowała paczkę ze wszystkim, do czego dotarła — relacjonowała dziewczyna. — Stąd wiemy, gdzie należy wgrać szczepionkę i znamy klucze szyfrujące do jądra szkodnika.
— Do tej pory mogli zmienić kody dostępu — stwierdziłem.
— Mogli.
— I co wtedy zrobimy?
— Trzeba będzie włamać się do systemu. Ponownie. — Mówiąc to, lekko zawiesiła głos.
— Coś przede mną ukrywasz! — Zatrzymałem się i ona również. — Gdzie tkwi haczyk?
— W poszukiwaniu słabych stron zabezpieczeń Norton inwigilowała całą sieć przez wiele miesięcy. Ostatnie dwa spędziła w tym budynku, ukrywając się i włamując do każdego modułu. My nie mamy tyle czasu. Ataki przybierają na sile i nie minie kilka dni, a ochrona antywirusowa upadnie i agresor będzie miał wstęp wolny do procesora. Oznacza to ostateczną zagładę dla systemu operacyjnego i wszystkich danych.
— Musi być jakiś inny sposób — ruszyłem dalej.
— Obawiam się, że nie ma.
— Możemy podłożyć ładunki wybuchowe pod zainfekowane sektory.
— Nic to nie da — pokiwała głową z rezygnacją. — Kod jest rozproszony i nie znajduje się w jednym miejscu. Tylko szczepionka dezaktywacyjna może go zniszczyć.
Zamyśliłem się i przyspieszyłem kroku. Zbliżaliśmy się do centrum kompleksu, więc wzmogłem czujność. Do tej pory szliśmy zapomnianymi kanałami śmierdzącymi starym kurzem i stęchlizną zużytego oleju. Teraz musieliśmy przedrzeć się dwa piętra wyżej, a jedyna droga prowadziła głównym korytarzem w sercu budowli.
Nadeszła pora, żeby użyć jawnej siły. Po prostu otworzyłem drzwi i strzeliłem do znajdującego się tam mecha. Stał na środku przejścia obrócony do nas tyłem. Posłałem mu pocisk prosto w elektroniczny, skuty stalą łeb. Kulka zabrzęczała i upadła na podłogę, nie wyrządzając żadnej szkody. Trafiony odkręcił się powoli i zmierzył nas cybernetycznym spojrzeniem. Załadowałem granatnik i strzeliłem. Pocisk plasnął w pierś robota i przykleił się. Przeciwnik wycelował w naszą stronę i wtedy zadziałał opóźniony zapłon. Wybuch rozerwał wielkie monstrum na kawałeczki. Oddzielnie leciały metalowe ręce, a osobno potężne nogi. Pomieszczenie zasłane dopalającymi się częściami robota spowijały obłoki z kałuż dymiącego oleju.
Na początku szło gładko, ale był to efekt zaskoczenia. W powietrzu zawibrował alarm, niosąc wysokie tony po korytarzach. Czerwone lampy migały, zrywając wartowników na równe nogi.
Dałem znak Dosowi, że za wszelką cenę ma asekurować pannę AntyVir i ruszyliśmy biegiem dalej. Nie ma co czekać, aż zlecą się wszyscy chętni do zakończenia naszego żywota.
Oddział sześciu szturmowców wbiegł prosto na nas, o mały włos nie zderzając się ze mną. Nasze nagłe pojawienie wywołało w ich szeregach konsternację. Podniosłem karabin maszynowy i prułem po droidach, aż wszystkie padły pokotem, sikając smarem na wszelkie możliwe strony. Żaden z nich nie zdążył podnieść broni.
Wbiegaliśmy po schodach na wyższy poziom, kiedy z długiego łącznika dobiegł do moich uszu narastający szum.
— To dron! Dos, robimy udawany odwrót! — krzyknąłem, a sam błyskawicznie wspiąłem się na piętro i schowałem w załomie muru.
Dos zaczekał chwilę i jak tylko w zasięgu wzroku pojawił się latający statek, zaczął do niego strzelać. Czarna matowa maszyna, zbudowana z kompozytów odpornych na laser, skierowała się w stronę Dosa i odpowiedziała ogniem. Kawałki rozrywanych ścian fruwały obok androida, rozdzierając jego syntetyczną skórę. Skrył się on sprawnie pod schodami.
Dron zleciał klatką schodową poziom niżej. Poderwałem się z mojego ukrycia. Wielkim susem przesadziłem barierki i zeskoczyłem w dół, prosto na kołującą maszynę. Taki miałem plan. Jednak nie przewidziałem, że mogę wpaść wprost w wirniki. Spadając, już widziałem, jak trafiam prosto w nie, a one robią ze mnie kotlet mielony lub sto pięćdziesiąt kilo tatara.
Chwilę przed poszatkowaniem rzuciłem karabinem bezpośrednio w rotory. Tryby zgrzytnęły, a wyłamane łopatki latały wokoło, wbijając się w ściany. Giwera zgięła się w połowie od siły uderzenia i wyglądał jak bumerang. Wpadłem w resztki mechanizmu, zahaczając o wystające elementy i rozrywając nogawkę spodni. Krew trysnęła spomiędzy rozprutego kombinezonu, ukazując czerwone mięso.
Dron stracił siłę nośną i zaczął zataczać kręgi – wzbijając się i opadając. Obijał się o wszystkie ściany. Zaraz się roztrzaska, a razem z nim – również i ja. Wyszarpnąłem zgięty karabin spomiędzy połamanych śmigieł i z całej siły wbiłem go w kolejny wirnik. Bezmyślność tego ruchu dostrzegłem dopiero po chwili, gdy zniszczone fragmenty śmigieł fruwały na wszystkie strony. Jak żyletki rozcinały mój kombinezon, jakimś cudem nie wyrządzając mi większej krzywdy.
Dron zachwiał się i runął w jedną stronę. Na szczęście wcześniej zdążyłem zeskoczyć i dałem susa za skrzynie z podzespołami mechów. Wpadłem prosto na ukrytą AntyVir, która na widok moich obrażeń krzyknęła z przerażenia. Okrycie miałem rozdarte w kilkudziesięciu miejscach. Z każdej takiej szpary sączyła się czerwona strużka. Z nogi, na której cięcie miało trzydzieści centymetrów, krew ściekała nieprzerwanie, znacząc szkarłatny ślad na podłodze.
Spadający dron eksplodował, powodując pożar sektora prowadzącego do celu naszych wojaży.
Zanim się obejrzałem, panna AntyVir psikała na moją ranę jakiś gówniany spray, który cuchnął moczem i parzył, jakby ktoś żywym ogniem mnie przypiekał.
— Kurwa! Co to? Końskie szczyny i kwas siarkowy?
— Bądź mężczyzną! Zobacz, jak zasklepia okaleczenia.
Faktycznie śmierdziało i szczypało, ale na efekt nie trzeba było czekać długo. Krwotok zatamowało natychmiast.
***
Czas naglił. Nie wiedziałem, ile jeszcze wytrzyma ochrona antywirusowa systemu, więc zamiast rozczulać się nad zadrapaniami, ruszyłem ku schodom prowadzącym na poziom wyżej. Początkowo planowałem iść w drugą stronę. Jednak pożar wywołany rozbiciem drona przygasł na tyle, że można było przedrzeć się przez płomienie. Tym bardziej, że kombinezon AntyVir był nienaruszony i osłaniał ją od żaru palonego paliwa.
Przeskoczyłem przez ogień i pobiegłem schodami. Łącznik, z którego przyleciał dron był szeroki i długi. Na jego końcu znajdowały się niewielkie drzwi. Według mapy to właśnie tam znajdowało się jądro wirusa i cel naszej wyprawy.
Wysunąłem się zza rogu i od razu zostałem ostrzelany przez zdalnie sterowane działka laserowe, zamontowane w suficie. Padłem na ziemię i przeturlałem się ku ścianie. Nie mogąc znaleźć schronienia, wycofałem się za narożnik.
— Dos, wkrocz do akcji.
Android zdjął z pleców karabin snajperski. Położył się na podłodze i zza załomu wycelował w armatki. Precyzyjnymi strzałami roztrzaskał obydwa działa.
Teraz ostrożniej wyszedłem z ukrycia i uważnie rozglądając się, szedłem korytarzem. Dos pozostał w pozycji strzelca i osłaniał mnie. Skradając się ku drzwiom, minąłem rozgałęzienie pasaży. Zajrzałem tam, ale nie zauważyłem nic niepokojącego.
Kiwnąłem na Dosa i AntyVir, żeby przybliżyli się i ukryli obok mnie. Do celu zostało niewiele ponad dziesięć metrów.
— Wejście jest zamknięte? — zapytałem dziewczynę, kiedy już skryła się.
— Tak, ale mamy kody — odpowiedziała i podała mi kartę otwierającą zamek. — Chyba że je zmienili — dodała.
— Czego mam się spodziewać w środku?
— Tego do końca nikt nie wie. Jest to jądro wirusa i mówią, że można tam spotkać samego AI-Siri. Walka z nim z góry skazana jest na niepowodzenie, ponieważ może on przybierać dowolne formy i jest nieśmiertelny. W tym znaczeniu, że nawet jak go pokonasz w walce, to i tak odrodzi się pod inną postacią.
— Kurwa, nic z tego nie zrozumiałem. Idę!
Zanim AntyVir zdążyła zaprotestować, podbiegłem do bramki i wetknąłem elektroniczny klucz w czytnik.
Chwila oczekiwania.
Zapiszczało i zapaliło się czerwone światło.
Kurwa.
Ponowiłem czynność, wyjąłem kartę z zamka i włożyłem powtórnie. Pi. Zielona dioda oznajmiła zdjęcie blokady. Skrzydła rozsunęły się, ukazując sterylnie biały pokój. Zimne światło wypełniało to miejsce, a od jasności szczypały oczy. Na samym środku znajdował się kremowy sześcian otoczony monitorami. Było to jedyne wyposażenie tego kwadratowego, o ścianach dziesięć na dziesięć metrów, pomieszczenia.
Skierowałem się do centralnego komputera, gdyż tam należało wgrać szczepionkę.
Nagle zza urządzeń wyszedł ubrany na czarno starzec. Płaszcz zakrywał postać od stóp do głów. Twarz pozostawała w cieniu ukryta pod przepastnym kapturem.
Dobyłem pistolet i strzeliłem trzykrotnie. Nawet nie ruszył się. Podniósł rękę i siłą telekinezy wyrwał mi broń, która upadła na podłogę i potoczyła się pod jego nogi. Podniósł ją i schował za pas.
Wyciągnął ponownie dłoń w moją stronę i zaczął zmieniać się. Widok ten przeraził mnie, bo oto ujrzałem siebie samego. Jakże mam szpetną mordę, cały jestem osmalony i zakrwawiony. Łatwiej nad tym obrazem przejść do porządku dziennego, gdy nie widzi się tego. Skoro ten osobnik może zmieniać się w dowolną postać, to musi to być sam AI-Siri.
Do sali wbiegł Dos i bez ceregieli strzelił z karabinu do głównego wirusa. Ten uskoczył, wykonał dłonią nieokreślony znak i Dos wyleciał z pomieszczenia przez drzwi, które zasunęły się z łoskotem. Zostałem z moim sobowtórem sam na sam.
Wyjąłem wielki nóż zza pleców. Moja ulubiona do walki wręcz, z głownią typu Bowie, wymyślona dawno temu na Dzikim Zachodzie. Ostrze długie na trzydzieści centymetrów stanowiło doskonałą oręż dla mnie.
AI-Siri również sięgnął w to samo miejsce. Miał specyficzne poczucie humoru, przecież mógł do mnie strzelić z mojego własnego pistoletu, lecz wolał zamieniać się we mnie i pojedynkować na noże.
Wypuściłem się pierwszy, tnąc w powietrzu młynki. Lekko uchylił się i zrobił unik. Ciąłem jeszcze raz i uskoczyłem, bo teraz on szeroko zamachnął się ręką. Głownia ze świstem rozpruła powietrze przed moją twarzą. Od razu też przeszedłem do kontrataku i niespodziewanie podciąłem mu nogi. Wyrżnął o podłogę, aż zadudniło. Rzuciłem się, żeby zaatakować, siekąc z góry. Piekielnie szybko przetoczył się i natychmiast ustał gotowy do kontruderzenia.
Nóż po ataku miałem jeszcze skierowany ku dołowi, gdy on naparł, dziko machając niczym szablą. Uderzył mnie po ostrzu, ześlizgnął po jelcu i ciął w drugą rękę. Krew trysnęła spod rozciętego kombinezonu.
AntyVir wrzasnęła z przerażenia. Obydwaj odwróciliśmy się ku niej, zaskoczeni tym nagłym pojawieniem. W czasie naszej walki zdołała otworzyć drzwi i wedrzeć się do pomieszczenia. Teraz stała osłupiała widokiem dwóch identycznych postaci.
Dos wtargnął za nią i natychmiast strzelił z karabinu do AI-Siri. Nawet nie wiem, jak nas rozpoznał. Wirus odzyskawszy czujność, odchylił się i trzema susami doskoczył do AntyVir. Potężnym zamachem chlasnął zaskoczoną dziewczynę przez klatkę piersiową, by w ruchu odwrotnym wbić szpic między żebra.
Dziewczyna jęknęła i zgięła się. Złapała się za brzuch, a pomiędzy jej palcami ukazała się ciemnoczerwona strużka. Rzuciłem nożem w kierunki AI-Siri. Wbił się w samo serce złoczyńcy. Mój towarzysz błyskawicznie strzelił do niego, odrzucając ciało na kilka metrów w tył. W ułamku sekundy zwłoki rozpłynęły się w powietrzu, tworząc błękitny obłoczek.
Chwyciłem AntyVir zanim upadła. Twarz jej wyrażała cierpienie i strach przed śmiercią. Była za młoda, żeby umierać. Przecież to ja miałem ją ochraniać i ja miałem zginąć, a nie ona.
— Trzymaj się maleńka, zaraz coś zaradzimy! Dos, dawaj ten śmierdzący spray! — wyrwałem ze swojego niezbędnika bandaż, który momentalnie po przyłożeniu do rany zrobił się szkarłatny.
— To nic nie da. — Mówiła z trudem i ciężko łapała powietrze. — Musisz wgrać szczepionkę. Koniecznie.
— Nie! Ty to zrobisz! Zaraz coś poradzimy! Dos, kurwa mać, dawaj ten jebany spray. — Wypsikałem całe opakowanie, ale krew dalej wypływała spomiędzy cięcia. Nie pomagały opatrunki, od razu nasączały się czerwienią.
— Musisz podłączyć komputer — mówiła coraz wolniej. — I wgrać. Musisz zrobić to dla Norton.
— Nie odchodź teraz, jesteś mi potrzebna! — głos mi zadrżał. — Bez ciebie sobie nie poradzę. Dos, kurwa, dawaj adrenalinę, musimy dojść do konsoli.
Mój towarzysz zaaplikował ampułkę i AntyVir zaczęła równiej oddychać. Na jej twarzy pojawiła się ulga i spokój.
— Lin, pierwszy raz chyba powiedziałeś do mnie miłe słowo. Posłuchaj mnie. Zdradzę ci tajemnicę Norton. Może nie być więcej okazji.
— To teraz nieważne. Będzie wiele okazji do rozmowy, uratuję Cię.
— Posłuchaj mnie uważnie. Norton została zmuszona, żeby odejść od ciebie.
— Dlaczego?
— Norton miała córkę — powiedziała i po chwili dodała — Ona miała dziecko z tobą.
— O Boże. Jak to?
— Słuchaj mnie. Norton to moja matka — zawiesiła głos — Lin, jesteś moim ojcem.
Białe żarówki przygasły i zatańczyły wokół, zlewając się w jeden okrąg. Nie jest możliwe, żeby ten sufit poruszał się w górę i w dół. Pulsował w rytm bicia serca. Coraz wolniej i wolniej, jak życie uciekające z tej gówniary. Dostałem dar i zaraz go utracę? Niemożliwe jest to, że teraz mógłbym utracić cząstkę Norton po raz drugi. Kurwa, nie pozwolę na to.
— Lin, pamiętam, jak Norton opowiadała mi o moim tacie — wyrwała mnie z odrętwienia, a mówiła z takim spokojem, że aż łzy cisnęły się do oczu. — Mój tata był zawsze, na swój sposób, prawym człowiekiem. Tak Lin, mama mówiła, że jesteś dobrym człowiekiem, że masz dobre serce. Zanieś mnie do komputera.
— Spokojnie. — Wstałem i trzymając ją na rękach, podszedłem do pulpitu sterującego. — Co mamy robić?
— Weź laptop z plecaka i podłącz go. — Wskazała miejsce do parowania urządzeń. — Uruchom i poczekaj.
Mój towarzysz wyjął sprzęt i podpiął kabel we wskazane miejsce. Na ekranie urządzenia pojawiały się drobne literki, znaczki i inne tajemne rzeczy. AntyVir powoli dyktowała Dosowi, co ma wpisywać.
— Teraz najważniejsza rzecz — orzekła — musimy się zalogować i przeprowadzić autoryzację za pomocą kodów. Wykonaj skrypt.
Dos uruchomił narzędzie. Po kilku sekundach wyświetlania wyników działania skryptu wyskoczył alert „Access Denied”.
— Zmienili kody — jęknęła cicho i opuściła głowę na moje ramię.
— Dos, trzymaj ją — rozkazałem. — Nie pozwól jej umrzeć.
— Nie mam już siły — wyszeptała — mój czas skończył się.
— Leż spokojnie. Nic się nie bój. — Pogłaskałem ją po włosach i twarzy, tak przypominającej teraz Norton, że byłem zdziwiony, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć. — Dos, ampułka! Przygotuj się, odpalimy procedurę restartu systemu operacyjnego.
— Jak to? — zaniepokoił się Dos. — Możemy?
— Możemy! Kurwa, nawet musimy. — Wstałem i podszedłem do pulpitu komputerów. Wygrzebałem z niezbędnika mosiężną tulejkę. — Dostałem ten gadżet z zastrzeżeniem, że może zostać użyty tylko w wyjątkowych sytuacjach.
— Co to jest? — zapytała AntyVir, patrząc na przedmiot.
— Uratowałem kiedyś życie jednemu ważniakowi. Dał mi to i powiedział, że mogę spożytkować tylko w sytuacji nadzwyczajnej konieczności. Twierdził, że dzięki temu przeżyję własną śmierć i uzyskam nadzwyczajne możliwości. Zastosowanie tego niesie wielką odpowiedzialność. Pozwala wykonać restart systemu.
— Ale to nas wszystkich zabije — zaniepokoiła się AntyVir.
— To urządzenie oprócz tego, że pozwala na restart, to wprowadza osoby do pamięci. Przenikasz do pamięci stałej i po ponownych uruchomieniu zostajesz odtworzona i to w nienaruszonej postaci. — Spojrzałem się z nadzieją na córkę. — To uratuje Ci życie. Obudzisz się cała i zdrowa. Będziesz mogła wprowadzić szczepionkę do systemu.
— A co z wami? — zaniepokoiła się.
— Nic się nie bój. My obudzimy się tam, gdzie byliśmy zapisani ostatnio. Będę czekał na ciebie. Opowiesz mi wszystko ze szczegółami.
— Ale ty nie będziesz wiedział, kim jestem. Nie będziesz mnie znał.
— Dlatego dam ci coś, co przypomni mi tę chwilę. Dos dawaj zapis swoich rejestrów! Razem z wizją.
— Do zobaczenia… tato.
— Do zobaczenia.
Wzięła tulejkę do ręki, otworzyła ją i zdjęła blokadę. Uśmiechnęła się do mnie, a oczy zalśniły blaskiem, jaki pamiętałem u Norton. Wcisnęła przycisk i jej ciało rozpłynęło się w niebieskim obłoczku, a ja…
***
W kantynie dzisiaj był nadzwyczajny tłok. Wszyscy świętowali pokonanie wroga. Wielki Wirus został zniszczony, a system operacyjny ocalony. Zapowiadała się dobra popijawa, może nawet jakieś dziewczyny uda się wyrwać. Dzisiaj przyszło ich sporo i każda chce świętować.
Przy stoliku jak zwykle siedziałem z Makiem, Winem i Sapem. Doborowe towarzystwo. Chłopaki wrócili właśnie z kontrofensywy przeciw oddziałom wirusa i mieli, o czym opowiadać. Ja nie dostałem się na ten wypad. Miałem słabe notowania u dowódcy. Tkwiłem w bazie i odpierałem ataki oddziałów wirusów. Już pięć dni trwało oblężenie systemu operacyjnego i dopiero dzisiaj wszystko skończyło się.
— Za wasze zdrowie panowie! — Podniosłem kufel i wzniosłem toast.
— Za nasze zdrowie! — chóralnie odkrzyknęli i stuknęliśmy się, aż piwo polało się po stole.
— Ej, widzicie tę blondynkę. Tam. — Wskazałem ordynarnie ręką — Idę do niej zagadać.
— Do boju Lin! — rubasznie zarechotali.
Wstałem. Lekko zatoczyłem się, na co koledzy jeszcze radośniej zachęcili mnie do boju. Nie zdążyłem wytoczyć się zza stolika, gdy podszedł do mnie Dos z jakąś małolatą o niebieskich oczach.
— Sierżancie Lin, czy możemy porozmawiać? — zwróciła się do mnie dziewczyna.
— Nie dzisiaj. Teraz mam misję do wykonania. — Głośny wrzask kolegów przy stoliku potwierdził powagę mojego zadania.
— Sierżancie Lin, ma pan wezwanie od dowództwa — nie odpuszczała uparciucha.
— Niech mnie w dupę pocałują! Jestem po służbie!
— Mam do przekazania tajny meldunek.
— Mów, tutaj sami swoi. — Wydało mi się, że ta odpowiedź lekko wyprowadziła ją z równowagi.
— Moja koleżanka, ta blondynka — wskazała akurat na kobietę, do której zmierzałem. — Chce ci postawić drinka. W saloniku dla vipów.
— No! Od razu trzeba było tak mówić. Idziemy, prowadź! — obrałem kierunek na lożę.
Po wejściu do pokoju dla gości specjalnych od razu zorientowałem się, że zostałem wkręcony, gdyż nikogo tam nie było.
— Dos, kurwa, kogo ty mi tu sprowadzasz? — z pretensją zwróciłem się do mojego towarzysza, który w ogóle nie zabierał głosu.
— Lin, sam jestem zdziwiony, kim ona jest. Wysłuchaj jej — powiedział android.
— Mam pilną informację — weszła mu w słowa dziewczyna. — Nie chciałam już dłużej czekać. — A widząc, że jej nie słucham, dodała — Jestem z wywiadu i mam wiadomości o pana znajomej, Norton.
Jak szybko można wytrzeźwieć? Na odgłos tego imienia odzyskałem przytomność umysłu w sekundę.
— Niech to nie będzie jakiś głupi żart, bo pożałujesz! — zdenerwowałem się.
— Proszę założyć te okulary, to jest wiadomość wideo. — Podała mi urządzenie, a Dos włączył wyświetlanie.
Ukazał mi się obraz. Od razu poznałem, że to zapis jakiejś akcji z moim udziałem widziany z oczu mojego towarzysza. Czasami lubiłem sobie odtworzyć wideo z potyczki. Tej akurat nie pamiętałem, białe pomieszczenie i o dziwo, ta uparta małolata też tam była.
Przez resztę seansu siedziałem jak na szpilkach.
Zdjąłem gogle.
— AntyVir — spojrzałem szklistymi oczami na dziewczynę. — Córka?
***
Następnego dnia dostałem wezwanie do stawienia się w sztabie. Szedłem szybkim krokiem w towarzystwie Dosa i AntyVir. W gabinecie sierżant tradycyjnie przeglądał papiery rozłożone na biurku i nawet nie raczył na nas rzucić okiem.
— Kapralu Lin — zaczął bez odrywania wzroku od dokumentów. — Z tego, co widzę, dostaliście przeniesienie do wywiadu. Nie wiem, jak to się stało, ale ja nie będę sprzeciwiać się. — Zamknął kartotekę i wstał. — Powiedzcie mi tylko, co wam strzeliło do głowy?
— Tak jest, sierżancie — wyprężyłem się, jak regulamin przykazywał. — Mam ważną misję. Otrzymałem drugą szansę od losu. Muszę ochraniać najważniejszą osobę w moim życiu.
Sierżant spojrzał się na mnie jak na wariata, a ja uśmiechnąłem się i puściłem oczko do córki.