fbpx

Rozdział 9 „Oswald”

Mandy siedziała wygodnie na tylnej kanapie limuzyny Villefort Alvarado. Przyciemniane szyby zapewniały dyskrecję, a ich kuloodporność umacniała przekonanie o bezpieczeństwie. Limuzyna majestatycznie przemierzała dzielnicę Charter Hill.

Wysmukłe wysokościowce przysłaniały słońce, ukazując skrawki nieba wśród plątaniny nadziemnych tras metra, dróg i przejść. Nowoczesna infrastruktura osiedli dawała pracownikom korporacji poczucie przynależności do wyższej klasy społeczeństwa.

Na dachach wieżowców równo przystrzyżone trawniki z kulistymi klombami i ławeczkami dawały chwilę wytchnienia po długim dniu harówki w biurach. W tej sypialni dla korpów pracujących głównie w City Center, mieszkańcy mieli zapewnione bezpieczeństwo i wygodę.

Światła wszechobecnych reklam nie wpadały do środka wozu. Mandy w milczeniu obserwowała świat za oknem. Panującej ciszy nie zakłócały żadne odgłosy ulicy. Dopiero zatrzymanie się przed szlabanem parkingu wybiło ją z zamyślenia.

— Zaparkuj na miejscu dla gości — rozkazała kierowcy. — Czy zespół Kappa jest już na miejscu?

— Tak jest, pani kierownik — potwierdził kierowca. Szybko wysiadł z wozu, okrążył go i otworzył drzwi pasażera. — Są w głównym holu. Czekają na instrukcje.

— Niech wjadą na górę i sprawdzą piętro Oswalda. Jest po dziewiętnastej, może już być w mieszkaniu. Tylko dyskretnie, nie chcemy go spłoszyć.

— Tak jest.

Drzwi windy uchyliły się samoczynnie i zamknęły po wejściu kobiety. Po kilku sekundach jazdy otworzyły się ponownie i ukazało się okazałe lobby bloku. Mieściły się tu niewielkie samoobsługowe sklepiki i kilka punktów usługowych, wszystko, czego potrzebował korpo człowiek do życia, żeby nie musiał wychodzić poza swój blok.

Oczywiście znajdowała się tam również recepcja ze sztuczną inteligencją jako portierem. Mandy zaklęła cicho i skierowała się w jego kierunku. Po drodze zeskanowała sygnały identyfikujące osób przebywających w holu. Wynik musiał być pozytywny, bo uśmiechnęła się i zagadała do SI.

— Dzień dobry. Ja do Oswalda. Jestem umówiona.

— Dzień dobry, pani identyfikator zgadza się z danymi potwierdzającymi zaproszenie. Proszę za mną pani Ev, winda już czeka.

Hologram przybrał kształt boya hotelowego i zaprowadził Mandy do dużego pokoju z sześcioma parami drzwi. Pierwsze po lewej otworzyły się, gdy tylko się zbliżyli.

— Proszę bardzo, po wyjściu z windy proszę skierować się na prawo. Życzę miłego dnia.

We wnętrzu kabiny monitory wyświetlały reklamy programów, usług i zbędnych rzeczy. Podróż nie trwała dłużej niż minutę.

— Piętro sześćdziesiąt siedem — oznajmił męski głos.

Kobieta wysiadła i ruszyła zgodnie ze wskazówkami na prawo. Zauważyła pierwszego operatora z zespołu Kappa. Dobrze skrojony garnitur nie pozwalał odróżnić go od innych mieszkańców megabloku, a doskonale skrywał pełen asortyment potrzebny do dyskretnych operacji specjalnych.

Mandy pewnym krokiem przeszła przed drzwiami Oswalda, lekko zwalniając, ale nie zatrzymując się. Kilka metrów dalej korytarz skręcał. Stał tam drugi operator.

— Jak sytuacja? — zapytała.

— Czysto, skanowaliśmy drzwi, żadnych dźwięków. Albo go nie ma, albo śpi — zameldował agent. — Skaner miał za mały zakres, żeby przeczesać całe mieszkanie.

— Ok, wchodzę.

Mandy wróciła się pod drzwi i zadzwoniła wideofonem. Nikt nie odezwał się, ale szczęknął elektroniczny zamek. Delikatnie pchnęła drzwi, otworzyły się bezszelestnie, nikogo za nimi nie było.

— Oswald? To ja, Ev.

— Jestem w pokoju, wejdź — odkrzyknął gospodarz.

Kobieta zdjęła marynarkę i odrzuciła ją na podłogę. Pod nią miała kevlarowy kombinezon, ściśle przylegający do ciała. Rozłożyła ostrza modliszki. Klingi implantu, wcześniej doskonale zakamuflowane sztuczną skórą, wysunęły się z przedramion, tworząc broń długą na trzydzieści centymetrów i ostrą jak brzytwa.

— Oswald! Jesteś sam?

— Tak, tak, jestem sam. Wejdź — odkrzyknął po chwili.

Krok po kroku, wyszła z przedpokoju i zajrzała do pokoju. Zza rogu wyskoczył czarnoskóry olbrzym i chwycił Mandy za kark. Szarpnął ją i pociągnął na środek pokoju. Błyskawiczna kontra pokrzyżowała jego plan. Zanim kobieta wykonała przewrót, cięła ostrzem po trzymającym ją ramieniu. Zgrzytnęła stal i dłoń poleciała wysoko w górę, rozpylając strugę krwi po ścianie. Zanim upadła na podłogę, Mandy wykonała salto i na środku pokoju lustrowała sytuację.

Facet z obciętą dłonią klęczał na podłodze i wpatrywał się w sikający kikut. Po lewej stronie siedział związany Oswald, bez spodni tylko w gaciach i obrzyganym podkoszulku. Obok niego stał wysoki mężczyzna, w typowo militarnym stroju, z kevlarowym kaskiem zasłaniającym całą twarz i czarnymi połyskującymi ochraniaczami na stawach. Całości dopełniała kamizelka z zasobnikami wokół pasa. Krótki karabinek szturmowy wycelował prosto w Mandy.

Po prawej pod oknem stał kolejny operator. W pośpiechu unosił swoją broń. Szybka reakcja kobiety zaskoczyła obu, teraz musieli działać. Z automatów gruchnęła seria, rykoszetując kulami po całym pokoju, ale Mandy już uskoczyła z linii ognia.

Kobieta wywinęła koziołka, wybiła się w górę i ze świstem powietrza smagnęła ostrzem bliższego wroga. Oswalda siedzącego naprzeciwko zalała posoka z rozerwanej tętnicy szyjnej przeciwnika. Bezgłośne bulgotanie uchodzącej krwi w rytm gasnących oddechów zaszokowało naukowca, któremu oczy wywróciły się do góry i bezwiednie zwisł na krześle.

W tej samej chwili do pomieszczenia wpadł operator zespołu Kappa i bez celowania ostrzelał ostatniego przeciwnika, wbijając go w okno i dziurawiąc je na wylot.

— Kurwa, jak sprawdziliście to miejsce? — wydarła się Mandy. — Co za rzeźnia! Doktorek nam odleciał. Trzeba go stąd zabrać, bo niedługo zleci się tutaj NCPD.

— Zabierzemy go tą samą drogą, którą przyszliśmy.

— Pomyśl, do cholery! Jak zamierzasz go przeciągnąć przez kanał wentylacyjny? Ten grubas się tam nie zmieści. Poza tym musiałbyś go wlec za nogi. Przecież on nie odzyska przytomności przez najbliższy kwadrans.

Mandy poszła do łazienki obmyć się z krwi. Była wszędzie w pokoju. Facet z obciętą ręką, który dostał kulkę w głowę, drugi z rozprutą krtanią i trzeci podziurawiony jak durszlak, wszyscy oni leżeli w kałużach czerwonej mazi.

Drugi operator z zespołu Kappa wszedł do mieszkania.

— Kierowca melduje, że przyjechała policja. Musimy się stąd wynosić. Zawołałem AVkę. Będzie za kilka minut. Wychodźcie, ja idę zhakować windę, bo nie wdrapiemy się trzydziestu pięter z tym omdlałym grubasem. — Wskazał na gospodarza, którego pionową pozycję zapewniało tylko to, że był przywiązany do krzesła.

Mandy wyszła z toalety i złożyła opłukane ostrza. Na jej kostiumie wciąż widniało wiele czerwonych plam. Założyła marynarkę i opuściła lokal. Operatorzy rozcięli więzy Oswalda i podnieśli go pod ramiona. Zwisał luźno jak lalka, tylko otyła i brudna. Mężczyźni ciągnęli go tak przez korytarz, aż do wind, gdzie jedna z kabin stała już otwarta. Wrzucili doktorka do środka i drzwi się zamknęły.

Numery pięter zmieniały się ekspresowo i w końcu ukazał się napis „Ogród”. Mandy wyjrzała na zewnątrz. Kręciło się tam kilka osób. Lądowisko znajdowało się około pięćdziesięciu metrów od nich.

— Pilot melduje, że podchodzi do lądowiska — zakomunikował operator.

— Powiedz mu, że ma tak wylądować, żeby tych ludzi z ogrodu wypłoszyć — rozkazała kobieta.

Połyskujący w słońcu Rayfield Excalibur podleciał niespodziewanie i nisko okrążył ogród. Kilka osób zerwało się z ławeczek i pobiegło na drugi koniec parku. O to chodziło. Operatorzy złapali Oswalda pod ramiona, podnieśli go z ziemi i podbiegli do lądującej AVki. Pył podniesiony przez dysze silników pojazdu skutecznie zasłonił cztery osoby wsiadające do maszyny, która natychmiast odleciała z dachu.