fbpx

Wiedźmin od Netflixa – w oparach absurdu.

Czy wszystkie odcinku drugiego sezonu serialu Wiedźmin od Netflixa już obejrzane?
Jeśli nie, to pora nadrobić zaległości i nie czytaj dalej, bo mogę zdradzać istotne wątki fabularne (przejdź na sam koniec maila). Jeśli sezon dwa zaliczony, to dobrze, mogę teraz trochę pomarudzić i poznęcać się nad „tfurcami” tego, jakże wybitnego dzieła fantasy, mającego za pierwowzór twórczość Andrzeja Sapkowskiego.

Uwaga jest taka, że jestem fanem prozy autorstwa naszego rodaka, wielbicielem sagi, opowiadań, jak i miłośnikiem gry Wiedźmin 3. I jako taki oczekiwałem również na serial. Serial, który miał być z założenia adaptacją dzieł A. Sapkowskiego.
O ile w pierwszym sezonie dałem mu duży kredyt zaufania, no bo zaczynają, rozkręcą się, poprawią niektóre kwestie, to sezon dwa oglądałem ze zdziwieniem w oczach i ciągłym przekleństwem na ustach „co tu się ku… odpierd…???”.

Bolączką sezonu pierwszego było głównie dla osób mniej obeznanych z opowiadaniami to, że skakano w czasie, bez żadnej informacji w jakich latach dzieje się obecna scena. Raz Geralt szedł po Ciri, a to znów pokazywano sceny ze szkoły czarodziejek, gdy adeptką była Yennefer, by za chwilę przejść do poznania Geralta z czarodziejką lub do ślubu księżnej Pavetty. Podczas gdy te wszystkie wydarzenia dzielą dziesiątki lat.
Oglądając serial, musiałem wszystkim domownikom tłumaczyć: teraz jesteśmy w czasie kiedy Ciri została poczęta, a tutaj pięćdziesiąt lat wcześniej i to szkoła w Aretuzie. I tak ciągle.

Na szczęście w drugim sezonie akcja działa się w tym samym czasie, także odpadł problem przeskoków, ale pojawił się większy problem, czyli sens i spójność fabuły.

Pomijam tutaj takie kwestie, że Netflix musiał wprowadzić pełną poprawność polityczną, gdzie liczba par homoseksualnych musi zgadzać się z tymi heteroseksualnymi, że muszą występować aktorzy czarnoskórzy, nawet w roli elfów czy driad z Brokilonu. Takie mamy demokratyczne standardy i nie przetłumaczy się zachodnim (U.S.A.) producentom, że no na słowiańskich ziemiach (a na średniowieczu osadzony jest świat Sapkowskiego) trudno było spotkać kogoś o takim kolorze skóry.

Ale do jasnej cholery poprawność odcisnęła piętno również na wyglądzie elfów!!! Czy ktoś wcześniej widział stare i brzydkie elfy? Zasadniczo elfim wyróżnikiem wcale nie była długość ich uszu, ale raczej ich kultura, wygląd i ubiór. Elfy odznaczały się przystojnymi pociągłymi twarzami, elfki zawsze były piękne. To rasa, która była wiecznie młoda, wręcz nieśmiertelna. A Netflix pokazuje ich jako zwykłych ludzi, tylko ze spiczastymi uszami. Zapędza ich jak wygnańców do Cintry i ukazuje jako migrantów, którym Nilfgard wspaniałomyślnie wydaje odzież i jedzenie.
Takich bzdur w rozumieniu świata Wiedźmina jest mnóstwo. Krasnoludy ukazane zostały jako karły, królowie jako przygłupy, którzy nie wiadomo jakim sposobem zasiedli na tronie.

Przykładów braku logiki i niewiedzy o uniwersum można by mnożyć. Weźmy za przykład twierdzę Kaer Morhen, dawną siedzibę wiedźmińskiej szkoły cechu Wilka, a obecnie siedliszcze pozostałych wiedźminów. Jest ona ukryta w górach, niedostępna i niewiele osób wie, gdzie się znajduje i jak można do niej trafić. Tymczasem w drugim odcinku widzimy imprezę, na której goszczą kurtyzany z pobliskiego burdelu, które po bijatyce z drewnianym Eskelem uciekają bez okrycia na śnieg i mróz spowijające warownie. W kolejnych odcinkach jak gdyby nigdy nic do warowni wpadnie sobie jeszcze Rience w poszukiwaniu Ciri i będzie chciał spalić Vesemira.

Nie wiem jaki cel miały zabiegi zmieniające fabułę, którą znamy z sagi, czyli odebranie mocy Yennefer, wprowadzenie jakiejś baby-jagi na kurzej łapce itp. Lub wprowadzenie jakichś monolitów, z których to rzekomo Ciri przywołuje potwory!!!

Niestety, ale to, co wymyślają sobie scenarzyści serialu, kompletnie nie trzyma się kupy. Wręcz przeczy zdarzeniom z sagi książkowej. Cahir pokonujący w pojedynku na miecze Vilgefortza??? Z książki wiemy, że Cahir był młodzieńcem, szpiegiem w armii Nilfgardu, zakochanym w Ciri. Vilgefortz to jeden z potężniejszych czarodziei, który pokonał z łatwością Geralta i połamał go w wielu miejscach.

Yennefer z serialu tylko biega, wrzeszczy lub płacze, a wiemy z książki, że jej oblicze było zawsze nieprzeniknione, dumne i niezależne. Nigdy nikogo nie prosiła i zawsze stawiała na swoim. Zrobiłaby wszystko dla dobra Ciri, którą traktowała jak własną córkę. A w serialu sprowadza ją do baby-jagi, a gdy fortel nie udaje się, prosi (wręcz błaga) Geralta o łaskę.

Mógłbym wymieniać naprawdę długo, ale podsumowując, to chyba niewiele osób z obsady czytało książki. Chwała za to Henry’emu Cavillowi grającemu genialnie rolę Geralta, który sam mówił, że jest wielkim fanem i prozy i gier. Na pewno nie czytali lub nie zrozumieli książek scenarzyści.

Niestety w gronie tych „złych” twórców znalazł się również Tomasz Bagiński, który w jednym z wywiadów stwierdził, że obecny widz wychowany na TikToku, nie umie skupić swojej uwagi na dłużej niż pięć sekund i dla niego sens nie ma znaczenia, liczy się tylko akcja tocząca się w jednej scenie.
I niestety widać, że serial został stworzony z pominięciem logiki, spłycony maksymalnie i dla widowni do kotleta (hamburgera).

Ja jako fan uniwersum Wiedźmina jestem zawiedziony i wręcz zły jak można tak spieprzyć coś, gdzie ma się genialny materiał źródłowy. Wystarczy tylko przenieść fabułę książki na ekran, bez twórczości własnej (widzi mi się) scenarzystów.

Jeśli odnosisz odmienne wrażenie, napisz mi komentarz.