fbpx

Rozdział 5 „Wymiana”

Grzmot wypełnił całe lobby niczym wystrzał armatni. Ev zasłoniła dłońmi uszy, spodziewając się kolejnego strzału. Znienacka za nią dwóch ludzi gruchnęło na stół, roztrzaskując go na drobne kawałki. 

— Co za dzień — grubym basem zaśmiał się wielki gangster — ludzie spadają z nieba. 

Podniósł lufę strzelby na wysokość wzroku Ev.

— Lalka, oni są z tobą?

Nie otrzymał odpowiedzi. Ev z przerażoną miną miała zamknięte oczy, a dłońmi wciąż zakrywała uszy. Wielkolud nie przejął się tym zbytnio. Opuścił strzelbę i ruszył ku dwójce gramolącej się spośród połamanych kawałków mebla. 

Zed stęknął i otrzepał się z wiórów latających dookoła. Kiedy otworzył oczy, pierwsze co zobaczył, to otwór wylotowy karabinka szturmowego i wycelowaną w swoje czoło muszkę. Bez pośpiechu uniósł ręce do góry. Najmniejsze drgnięcie palca gangstera na spuście mogłoby zrobić mu przelot na wskroś przez głowę.

Wielki Jamajczyk z wolna podszedł do Zeda, jednak broń wymierzył w agenta. 

— Kim jesteście, że wpadacie tu jak na nocną imprezkę?

Zed obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. Wielkolud spojrzał zdziwiony, ale momentalnie uśmiechnął się pobłażliwie.

— Taki jesteś hardy? No to inaczej sobie pogadamy. 

Pociągnął za spust i gigantyczny wystrzał wywalił wielką dziurę w agencie. Echo grzmotu odbiło się po ścianach w lobby. Ev krzyknęła histerycznie. Zerwała się na równe nogi. Ruszyła w stronę wyjścia, lecz silne ramię złapało ją za kark i momentalnie szarpnęło jej ciałem w kierunku środka pomieszczenia. Ktoś pchnął ją, a ona przewróciła się tuż obok Zeda. 

Teraz jej zachowanie przeszło diametralną zmianę. Zaczęła gadać jak nakręcona.

— Nie zabijajcie mnie — rozpaczała — moja firma wypłaci wam za to nagrodę. Jak chcecie, to możemy do nich zaraz zadzwonić. Na pewno się dogadacie.

— Zamknij się — odparł Jamajczyk.

— Ale ja nie mogę tu zginąć. Mam piękne mieszkanie. W modnej dzielnicy. — Desperacko kontynuowała, nie zważając na złowieszczą minę gangstera. — Poza tym jutro muszę iść do pracy. A moja kicia czeka na mnie. Kto jej da jeść?

— Milcz!

— Nie wysilaj się, to nic nie da — powiedział Zed — ja go znam. To jest Asaf. Miłosierdzie to ostatnia rzecz, która może cię spotkać z jego rąk. 

Wielkolud roześmiał się,  widocznie zadowolony z tej niepochlebnej opinii o sobie. 

— Mam coś na wymianę. — Nie dawała za wygraną. — Mamy najnowocześniejszy prototyp cyberoka. Prosto z laboratoriów Militechu. Możemy wam go oddać. Tylko nas wypuśćcie. 

— Tak, lalka. Litość to nie jest uczucie, jakim najczęściej obdarzam ludzi. — Jego współtowarzysze poczuli się zobowiązani przypodobać się watażce i gromko zarechotali. — Ale widzę, że praktyczna z ciebie babka. Przepraszam za moją niegościnność. Zapraszam więc w me skromne progi. Pogadamy sobie o tym, co masz do zaoferowania. 

— Stój — krzyknął Zed. — Żądam spotkania z Brigitte. 

Śmiech współtowarzyszy zamarł natychmiast, wszyscy spojrzeli na Asafa.

— Nie będziesz mi stawiał żądań! — wrzasnął. Doskoczył do Zeda i zewnętrzną stroną dłoni prasnął go w twarz. — Brigitte jest teraz zajęta problemami z Netwatchem i nie znajdzie dla ciebie czasu. Utniemy sobie przyjacielską pogawędkę sami. Czy to jest zrozumiałe?

Rozwścieczone spojrzenie Zeda, rzucone na Asafa nie zwiastowało, że jest to zrozumiałe, ale musiało być akceptowalne. Sytuacja jednak nie dawała wielkiego wyboru. Najemnika skuto karbonowymi kajdanami i razem z Ev powleczono w głąb budynku.