fbpx

Akt miłości

Dom na skraju wsi, kryty strzechą otoczony niewysokim płotkiem pięknie wyglądał w blasku płomieni, jakie wydobywały się z okien i pokrywały już cały dach. Jego położenie przesądziło o wyborze do aktu miłości, jakim dla młodego strażaka było podpalenie go. Miłość ta została jednak okupiona życiem małego dziecka. Miłość wymagała ofiar, tak sobie wtedy tłumaczył strażak.

Płomienie, czerwone jak słońce o zachodzie, buchały żywym żarem. Iskry tańczyły wokół figlarnie. Żar, jak z pieca hutniczego, zapalał już płot, oplatał wszystkich gapiów wokoło.

W oknie, w którym przed chwilą widzieli dziecko, teraz była tylko pusta i czerwień. Nikt nie mógł mu pomóc. Nikt nic nie mówił, słychać było trzaskanie palonego drewna. Jak w kominku.

W pobliskim kościele cały czas biły dzwony.