Zemsta najlepiej smakuje na zimno
Mówią, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. W pełni się z tym zgadzam. Zadowolenie to stan, jakiego właśnie zaznawałem.
Jako pierwszego namierzyliśmy „Dilera” w celu ustalenia, kto i jak zlecił mu zakup sprzętu.
— Cholera, nie podejrzewałem, że tak szybko biegasz — mówił lekko zasapany Gerard, trzymając Dilera za kark. — Trenujesz do maratonu czy co?
— Pewnie dużo musi biegać — wtórowała mu Karina. — Często tak uciekasz, jak widzisz znajome twarze?
— Ja nic nie wiem i spieszyłem się. Puśćcie mnie. Na pomoc!
— Kotuś, no przecież ja nie będę go uciszać, niech on tak nie krzyczy — zwróciła się Karina do Gerarda.
Ten szybko ukrócił krzyki Dilera, który stał się cichy i potulny jak baranek.
— Dobra, to teraz mów jak to było — widząc wahanie na twarzy Dilera, Karina dodała — no tylko bez fochów, bo znów poproszę Gerarda o wyręczenie mnie, a on nigdy mi nie odmawia.
Siła perswazji przekonała Dilera do mówienia. Okazało się, że ma dar opowiadania i wie niespodziewanie dużo na temat działalności pana Kapiszona i jego spółki.
Drudzy w kolejce byli kamerdyner i fałszywy Kapiszon, czyli dwaj pakerzy często przebywający w Gutkowie, gdzie mieszkała babcia jednego z oszustów. Jednakże oprócz niej, pakerzy mieli tam też swoją dziuplę.
Siedzieliśmy w Subaru zaparkowanym na niewielkim wzniesieniu we wsi Gutkowo. Gdyby nie nocne ciemności, mielibyśmy widok na całą wieś – w szczególności na gospodarstwo, gdzie mieszkała babcia Zygi – mięśniaka odgrywającego rolę biznesmena. Żeby chociaż księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił trochę teren, a tu nic, ciemność.
Przed wyjazdem poprosiłem Robocika o zabranie drona. Maszyna latała nad gospodarstwem, ale niestety, na ekranie nie było nic widać. Na szczęście mieliśmy ze sobą jeszcze lornetkę z noktowizorem, z której jednak mogła korzystać jedna osoba i przywłaszczył ją sobie Gerard, nie dając nam zerknąć.
— Nic nie widać z tego drona. Za ciemno jest czy co? Popraw coś tu — zwróciłem Robocikowi tablet sterujący. — Przegapimy najlepsze.
— No co ja Ci poradzę, że jest ciemno — odciął się Robocik. — Następnym razem uprzedź mnie, to zamontuję kamerę na podczerwień.
— Marudzicie jak dzieci — skwitowała Karina.
— Łatwo ci mówić. Gerard oddawaj noktowizor! Widzisz coś? — chciałem zabrać mu urządzenie, ale odtrącił mi rękę.
— Weź, przestań, pobaw się dronem… Karina, gdzie są, daleko?
— Zaraz będą, policja też już jedzie.
— Pokaż mi tablet — odwróciłem się do niej.
— Cicho, zbliżają się! — Karina aż podskoczyła w ciasnym wnętrzu samochodu.
— A dlaczego mamy być cicho, skoro jesteśmy ze dwieście metrów od gospodarstwa, a bandyci nie mogą nas słyszeć? — racjonalnie dociekał Robocik.
— Oj tam, nie łap mnie za słówka. Skręcają już w drogę do Gutkowa — Karina pokazała nam ekran tabletu z mapą i przesuwającym się czerwonym punktem.
— Gerard daj popatrzeć — ponaglałem go, ale nic to nie dało. Wysiadł z samochodu i dalej patrzył przez noktowizor.
Wszyscy opuściliśmy ciasne wnętrze, ale było tak ciemno, że nic nie widzieliśmy. Minęły dwie minuty, kiedy na horyzoncie zamajaczyły reflektory samochodu. Pojazd kołysał się na nierównościach drogi, ale zbliżał się szybko.
— Gerard, cholera, dawaj ten sprzęt — wkurzałem się, ale dalej nic nie wskórałem.
— Cicho, wjeżdżają na podwórko — relacjonował. — Zatrzymali się przed stodołą. Pasażer wysiadł. Wszedł do domu i zapalił światło…
— Tyle to my bez noktowizora widzimy, dawaj to… — Karinie udało się zabrać lornetkę. — Dobra, widzę, wyszedł z domu., Siłuje się z drzwiami od stodoły. O patrzcie tam… — wskazała na kolejny zbliżający się samochód. — Jedzie nasza kawaleria. Zaraz będzie wesoło! Mercedes wjeżdża do stodoły… bezpiecznie zaparkowany… drugi osiłek wysiadł. O, policja wjeżdża na podwórko!
W tym momencie radiowóz włączył długie światła, oślepiając osiłków. Za nim wjechał drugi, okolica rozbłysła niebiesko-czerwonymi światłami i zawyły policyjne syreny. Cała scena rozgrywająca się przed nami była teraz doskonale oświetlona. Jeden z osiłków zaczął uciekać.
— Ale poszedł, taranem, cały płot przewrócił. Co on chciał przeskoczyć go? — naśmiewał się Gerard ze sceny rozgrywającej się przed nami.
Osiłek okazał się za ciężki i drewniany płotek rozleciał się pod jego ciężarem. Na jego plecy wskoczyło trzech policjantów, mając, pomimo przewagi liczebnej, duże trudności z powaleniem dryblasa. Drugi leżał już skuty na trawie.
Tak dokonaliśmy aktu zemsty na mięśniakach. Samochód skradziony przez oszustów wrócił bezpiecznie do prawowitych właścicieli i ich kolekcji mercedesów.
Trzeciego na liście odwetu ustawiłem specjalistę informatyka, który zainstalował na komputerze oprogramowanie łamiące zabezpieczenia banku i dokonujące przelewu pieniędzy na konta wskazane przez prawnika. Tym informatycznym sługą zła okazał się administrator sieci w największym polskim towarzystwie ubezpieczeniowym. Z pozoru spokojny introwertyk miał drugie nieprawe wcielenie, które sprzedawał różnym niegodziwcom. W jego przypadku zastosowaliśmy standardowe podejście, na które nabiera się każdy mężczyzna.
— Dzień dobry, z tej strony Malwina. Czy rozmawiam z panem Zbyszkiem? — przedstawiła się tak Karina. — Dostałam ten numer od kolegi i on zapewniał, że pan może mi pomóc.
Siedzieliśmy wszyscy w moim małym mieszkaniu, przy stole, na którym leżał telefon włączony na tryb głośnomówiący:
— A w czym mogę pani pomóc? — dopytywał się Zbyszek.
— Mam pewien problem z chłopakiem… — uśmiechnęła się do Gerarda. — Nie wiem, jak to powiedzieć, ale mój facet chyba mnie zdradza. Wyobraża sobie to pan? — teraz Robocik szturchnął Gerarda, jakby ten faktycznie miał zdradzać Karinę.
— Tak, tak, ale nie bardzo wiem, w czym ja mogę pomóc?
— Muszę się dowiedzieć, czy on jest mi wierny. Mam jego komputer i podobno tylko pan może go uruchomić, bo tam jest hasło — udawała naiwną. — To co, można to hasło jakoś odgadnąć?
— Tak, oczywiście, ale będzie to trochę kosztowało.
— Pieniądze nie mają znaczenia. Byle tylko się okazało, że nie jest zdrajcą. Bo jak jest, to ja już się z nim policzę!
Karina umówiła się na spotkanie ze Zbyszkiem w kawiarni na Grzybowskiej i rozłączyła rozmowę.
— Dobra, przynęta została połknięta — odetchnąłem. — Mam dla ciebie przygotowany komputer, a Robocik przyniósł urządzenia podsłuchowe, które założysz. Może uda ci się podrzucić mu pluskwę. Ale nie kłopocz się z tym, wystarczy komputer.
— Jak w filmie szpiegowskim, ale super! — wstała i zaczęła przygotowywać się do nowej roli. — Czy mam go uwieść?
— Karina! — walnął pięścią w stół Gerard.
Na Grzybowską przyjechałem przed godziną szesnastą i zaparkowałem niedaleko kawiarni „Green Cafe Nero”. Mieliśmy jeszcze trochę czasu. Robocik ostatni raz sprawdził łączność z nadajnikami, w które ubrana była Karina. O szesnastej opuściła samochód i z komputerem pod pachą skierowała się na spotkanie. Ubrana w krótką spódniczkę odsłaniającą jej zgrabne nogi i marynarkę z głębokim dekoltem wyglądała kusząco. Odgrywała naiwną, zdradzaną panienkę.
Mieliśmy podgląd wideo z zamontowanej w marynarce broszki, a także odsłuch dźwięku. Karina weszła do kawiarni. Zamówiła kawę i usiadła przy stoliku pod ścianą. O tej godzinie kawiarnia pełna była ludzi, głównie pracowników okolicznych korporacji.
Pięć po szesnastej wszedł nasz specjalista. Rozejrzał się po sali i ponieważ tylko Karina siedziała sama, to skierował się w jej kierunku.
— Cześć, Zbyszek jestem.
— Cześć, Malwina — pochyliła się Karina tak, żeby ukazać swoje wdzięki.
— Zabiję kolesia po wszystkim — gorączkował się Gerard w samochodzie. — Widzisz, jak na nią patrzy? Zatłukę tego gnoja.
— Spokojnie, to tylko gra aktorska — uspakajałem go, bo już chciał wysiadać z samochodu.
— Napijesz się czegoś? — tymczasem zaproponował Zbyszek.
— Dziękuje, już mam kawę. Tutaj mam komputer mojego chłopaka — podała laptop. — Czy mógłbyś podać mi hasło?
Zbyszek uruchomił system, gdzie wyskoczyło okno logowania. Chwilę popatrzył, ale uśmiechnął się i zaczął coś pisać na komputerze.
— Potrzebuję trochę czasu. Czy mogę zabrać komputer?
— Nie! Nie mogę, mój chłopak wróci wieczorem, do tego czasu muszę go zwrócić. Nic nie da się zrobić? — słodka mina przekonała specjalistę.
Wyjął swój laptop z torby. Uruchomił go i połączył z laptopem Kariny.
— No i jak mu idzie? — dopytywał się Gerard.
— Na razie dobrze. Tak jak myślałem, dał się złapać na haczyk. Pokusa okazała się nie do odparcia — uśmiechnąłem się na myśl, jak łatwo dał się podejść.
O szesnastej czterdzieści specjalista zamknął swój laptop. Uśmiechnął się zwycięsko i oddał komputer Karinie.
— Hasło to dupa1234 — rzekł triumfalnie w oczekiwaniu fanfar.
— Ojej, tak? Jak to się panu udało zrobić? Zaraz zobaczę — Karina zalogowała się na podane hasło. — To niesamowite, działa.
Zadzwonił telefon Kariny. Sprawdziła, kto dzwoni i zerwała się na równe nogi.
— Ojej, mój chłopak, muszę lecieć. Ile jestem winna? — zaczęła się pakować.
— Dwieście złotych — odrzekł Zbyszek z miną zwycięzcy.
Karina zapłaciła mu i wyszła szybkim krokiem. Wsiadła do samochodu i odjechaliśmy.
— Jak mi poszło? — dopytywała.
— Wspaniale, wszystko poszło tak, jak zaplanowałem — odparłem. — Teraz wstąpimy do pewnej kancelarii prawnej, a potem jedziemy na drugą część przedstawienia.
Zaparkowałem w pobliżu ulicy Nowy Świat. Robocik wysiadł z samochodu. Z bagażnika wyciągnął walizki z narzędziami i skierował się w kierunku starego miasta. Po trzystu metrach zatrzymał się przed bramą z napisem Kancelaria Radców Prawnych Kapisz & Kapisz. Zadzwonił domofonem:
— Słucham.
— Dzień dobry, monter! — odpowiedział Robocik.
— Monter? W jakiej sprawie?
— Administracja budynku zamawiała montaż dodatkowego kabla internetowego, proszę otworzyć. — Gdy usłyszał brzęczyk w drzwiach, wszedł do środka.
Przed godziną dziewiętnastą drzwi otworzyły się ponownie i wyszedł z nich Robocik. Wrócił zadowolony do samochodu:
— Zamontowałem wszystko.
— Dobra robota, to jedziemy na drugą część, gotowa? — zwróciłem się do Kariny.
— Ready, go! — krzyknęła.
W mieszkaniu Kariny i Gerarda rozłożyłem na biurku laptop, który hakował nasz specjalista. Sprawdziłem go jeszcze i zadowolony z wyników inspekcji rozłożyłem swój komputer z drugiej strony biurka.
— Dobra, teraz pamiętajcie, nie odzywajcie się. Karina zachowuj się naturalnie. Zaraz podłączę komputer do sieci i jak mniemam, będziesz miała widza. Zbysio już pewnie nie może się doczekać, aż włączysz komputer — ironizowałem.
— Ciekawa jestem, czy ten gnojek instaluje takie oprogramowanie wszystkim dziewczynom, do których komputera ma dostęp.
— Zaraz sprawdzimy, co nasz pan specjalista ma na swoim komputerze. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Karina dam Ci znak, jak uda mi się dostać do jego komputera i czy ma włączony podgląd z kamery w twoim laptopie. Cicho, włączam! — uruchomiłem połączenie sieciowe.
Nie czekaliśmy długo, gdyż po pięciu minutach specjalista Zbyszek zalogował się do zainstalowanego przez siebie programu na laptopie. Dałem znak Karinie, że jest na podglądzie, a ta zaczęła krzątać się po mieszkaniu. Ja w tym czasie zdalne połączyłem się do komputera Zbyszka i zacząłem wyszukiwanie jak największej ilości haków. Działanie specjalisty było niechlubne, ale to, co znalazłem w zasobach jego sieci, zmroziło mi krew w żyłach.
Następny ranek dla specjalisty Zbyszka był niemiłym zaskoczeniem. O godzinie szóstej drzwi wleciały do środka mieszkania. Obudziły go huk, grzmot i błysk. Plan działania grupy realizującej aresztowanie był taki sam jak w moim przypadku. Usiadło na nim trzech rosłych antyterrorystów, założyli kajdanki i wywieźli na przesłuchanie. Rozmawiając o tym wszystkim z prokuratorem, nie mogłem pozbyć się radości, że taka szumowina została wyeliminowana ze społeczeństwa. Na dyskach Zbyszek miał wiele filmów nagranych niczego nieświadomym kobietom. Jednakże, co było straszniejsze, ten specjalista zarabiał, handlując dziecięcą pornografią, której kolekcje odkryliśmy na jego dysku sieciowym. Podobno podczas przesłuchania cały czas płakał, ale zupełnie nie było mi go żal i miałem nadzieję, że długo nie wyjdzie na wolność.
Na deser słodkiej zemsty zostawiłem sobie prawnika Kapisza, mózg przestępczych operacji. O jego działalności zebrałem już sporo danych. Dwa dni wcześniej do kancelarii Kapisz & Kapisz wszedł uśmiechnięty mężczyzna, w doskonale skrojonym garniturze i pięknymi białymi zębami.
— Dzień dobry panie White. Miło pana widzieć. Czego pan się napije? — usłużnie przywitał mężczyznę Kapisz.
— Dzień dobry, poproszę whisky — jak zwykle ten trunek wybrał Ted, bo to właśnie on podszywał się za biznesmena o nazwisku White.
— Bardzo się cieszę, że zechciał pan skorzystać z naszych usług i zainwestować znaczne kwoty na giełdzie Forex. Otworzymy dla pana specjalny rachunek.
— Fantastycznie. Czy mogę pierwszą transakcję wykonać bitcoinami? Testowo. Chcę zapoznać się z platformą.
Reszta rozmowy, opowiedzianej mi później przez Teda, nie jest istotna. Realizacja transakcji za pomocą bitcoina była tutaj kluczowym aspektem. Numer kryptowaluty mogłem śledzić w Internecie.
Po trzech dniach od spotkania Kapisza z Tedem w kancelarii rozdzwoniły się telefony. Klienci nie mogli realizować transakcji Forexowych i nie mieli też dostępu do swoich kont.
Kapisz odebrał telefon od brata.
— Halo, co ty robisz, gdzie przelewasz pieniądze z kont? Co się dzieje?
— Co? Co ty mówisz? Zaraz, muszę sprawdzić w komputerze! — taką wymianę zdań usłyszeliśmy w podsłuchu linii założonym przez Robocika.
— Nie mogę się zalogować! Wyskakuje mi komunikat „Hasło nieprawidłowe”! Cholera, co tu się dzieje?! — słychać było uderzanie pięścią w klawiaturę. — Sprawdzę na telefonie. Kod nieprawidłowy!?
— Zrób coś! Ja też nie mogę dostać się do komputera! — domagał się drugi z braci Kapisz.
Następnego dnia zdyszany wpadłem do klubu fitness, gdzie zajęcia mieli Gerard i Karina.
— Czytaliście dzisiaj gazety? Patrzcie jakie ładne nagłówki! — podałem im tablet z otwartą stroną tvnwarszawa.tvn24.pl.
Tytuł krzyczał „Gang „maklerów” rozbity.” a niżej można było przeczytać:
Ponad 100 poszkodowanych, oszustwa na kwotę co najmniej 8,5 miliona złotych – to efekt działania międzynarodowej grupy, rozbitej przez warszawską prokuraturę i Centralne Biuro Śledcze Policji. Zatrzymano 20 osób, które do oszustw wykorzystywały platformy inwestycyjne.
Jak poinformował rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Łukasz Łapczyński, gang działał na terenie Warszawy i okolic. Swoich „klientów” obsługiwał między innymi przez specjalne call center.
Tak zakończyła się działalność kancelarii prawnej Kapisz & Kapisz. Dwaj bracia będący bardzo zachłanni na pieniądze posiedzą kilka lat razem ze specjalistą Zbyszkiem i dwoma osiłkami w celi. Zapewne ucieszyłaby ich wiedza, że nieświadomie pomogli starszemu mężczyźnie sfinansować operację kolana w jednej z lepszych prywatnych klinik w Polsce.