RODO w praktyce
Co może Cię spotkać w związku z wprowadzeniem RODO (Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych), czyli absurdalny komentarz do absurdalnej rzeczywistości.
Rodo w taksówce*
Deszcz padał nieustannie od dwóch godzin. Musiałem jakoś wrócić do domu, a nie chciało mi się moknąć. Postanowiłem przejechać się wygodnie taksówką.
— Dzień dobry, tu RodoTaxi — miłym głosem odebrała pani z korporacji.
— Dzień dobry, chciałbym zamówić taksówkę. Pod Mazowię — złożyłem zamówienie — może być na parkingu przy wejściu.
— Dziękuję za zamówienie, kierowca będzie za pięć minut. Na jakie hasło ma być taksówka? — dopytała się jeszcze pani.
— Nazywam się Jonathan Ocean.
— O przepraszam, teraz mamy ustawę o ochronie danych osobowych i Rodo — ze smutkiem w głosie poinformowała mnie — nie mogę przetwarzać żadnych danych jednoznacznie identyfikujących pana osobę.
— Rozumiem, w takim razie proszę — tu się uśmiechnąłem — na hasła „Jonathan Ocean”.
— Dobrze, przyjęłam, hasło „Jonathan Ocean”. Do usłyszenia.
Rodo u lekarza*
Lekki katarek u dziecka, mała gorączka i trzeba się było wybrać do lekarza pierwszego kontaktu. W kolejce dwie osoby także szybko pójdzie. Podszedłem do recepcji zapisać się i wyjąć kartę.
— Dzień dobry, mój syn źle się czuje, chciałbym zapisać się do lekarza pierwszego kontaktu.
— Dzień dobry, proszę, jak nazwisko? — pyta młoda, atrakcyjna pani pielęgniarka.
— Mat Ocean.
— Proszę oto pana numerek, KR273. — Dostałem karteczkę z zapisanym kodem, żebym przypadkiem nie zapomniał. — Po tym numerku lekarz pana rozpozna i poprosi.
— Aha, to w związku z ustawą o ochronie danych osobowych?
— Tak.
Siedzę parę minut. Mija kwadrans. Przede mną ludzie wyszli, za mną już kolejna rodzina z zakatarzonym dzieckiem.
Nareszcie otwierają się drzwi gabinetu.
— Ocean! — na całą poczekalnię krzyczy pani doktor. — Zapraszam!
I tyle z praktyki ochrony danych osobowych. Dobrze, że nie byłem u jakiegoś seksuologa, albo – co gorsza – z chorobą zakaźną.
Rodo i prawo do bycia zapomnianym*
Późnym wieczorem dwudziestego czwartego maja przeglądałem internet. Czytając nowości technologiczne, natknąłem się na artykuł pod ciekawym tytułem – „W RODO masz prawo do bycia zapomnianym”. Oho, może jakiś ciekawy sposób na natrętnych telemarketingowców, wydzwaniających o każdej porze dnia i nocy. Oferują ci głupie garnki, a potem się dziwią, dlaczego jesteś wulgarny i niemiły.
Artykuł opisywał możliwość zapomnienia w internecie. Coś dla mnie, koniec spamu. Piszę się na to.
Dzień dwudziesty piąty maja rozpoczął się pogodnym, acz nieco zimnym porankiem. Wypiłem kawę, spakował i wyszedłem z domu.
Pierwsze rozczarowanie spotkało mnie na wyjeździe z garażu. Automatyczne otwieranie szlabanów nie chciało się podnieść. Pewnie kamera do rozpoznawania mojej tablicy rejestracyjnej się zepsuła.
— Panie, można podnieść ten szlaban — krzyczę do ochroniarza opartego o swoją budkę. — Coś się zacięło.
— Nic się nie zacięło — odkrzykuje — nie wyraził pan zgody na przetwarzanie danych pana rejestracji, to nie będzie pan mógł korzystać ze szlabanu.
No i nic nie dały prośby i groźby, szlaban pozostał dla mnie zamknięty. Musiałem zostawić samochód i jechać autobusem.
Pobiegłem na przystanek, poczekałem i w końcu przejechał mój autobus. Po wejściu skierowałem się od razu do biletomatu. Wybrałem odpowiedni bilet i przyłożyłem kartę w celu zapłaty. Zapikało dwa razy, zamrugało na czerwono i taki był finał. Biletu nie wydało. Spróbowałem jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu kolejka zrobiła się taka, że musiałem dać sobie spokój. Wysiadłem na kolejnym przystanku, bo bez biletu podobno nie mogę jeździć, nawet jak nie mam możliwości go kupić.
Fartownie znalazłem się naprzeciwko oddziału banku z bankomatem, do którego niezwłocznie włożyłem kartę. Z gotówką przynajmniej będę mógł nabyć bilet w kiosku.
Wielkie było moje rozczarowanie. Wyświetlił się napis „Karta zablokowana. Kartę będzie można odebrać w najbliższym oddziale banku”. No to super, nie mam kasy, nie mam karty a bank czynny dopiero od ósmej.
Wszedłem więc na Facebooka, żeby pochwalić się moim porannym pechem, a tutaj kolejny zawód. Nie mogę się zalogować na fejsa. No jak pech to po całości.
Na szczęście pogoda była ładna i na piechotę poszedłem do pracy.
W biurze kolejne rozczarowanie. Po przyłożeniu karty do czytnika bramka zapikała, ale się nie otworzyła.
Pani ochroniarz sprawdziła kartę i orzekła, że nie ma mnie w systemie i nie mogę przejść dalej.
Obok przechodził mój kolega, pracujący biurko obok, ale na moje wołanie odwrócił się i orzekł, że mnie nie zna.
Takie to pechowe okazało się to prawo do bycia zapomnianym.
Jeśli jakaś śmieszna historyjka przydarzyła się tobie, koniecznie napisz ją w komentarzu. Pamiętaj, tylko żeby była jak najbardziej absurdalna, śmieszna lub straszna.